poniedziałek, 9 września 2013

foreign? awesome!

Pierwszy tydzień szkoły za mną! Moje 'bardzo mi się tu podoba' nie opisze tego jak się tu dobrze bawię :D Każdego dnia poznaję nowych ludzi. Jest różnie - czasami to ja zaczynam rozmowę, czasami po prostu siedzę, a to inni podchodzą i się przedstawiają :) a potem zadają przygnębiające pytania od 'czy macie iPhony' do 'po jakiemu normalnie mówisz'. W sklepie kasjerka zapytała się skąd jestem, a jak jej odpowiedzialam, zrobiła minę jakbym była co najmniej z Mordoru albo Nibylandii, hahah.  No dobra, są też tacy którzy naprawdę wiedzą gdzie jest Polska i z kim graniczy.
Jeżeli chodzi o lekcje:
- na hiszpańskim przez całe 4 dni omawialiśmy jak działa książka i jak będą wyglądać lekcje.
- journalism - faktycznie się czegoś uczymy, omawiamy artykuły, zasady pisania, redagowaliśmy nagłówek, chyba już na credits
- drama - na razie zwiedzaliśmy backstage; chodziliśmy po catwalkach, czyli tych podwieszeniach przy sufitach, pracowniach, green roomach, garderobach etc.
- u.s. history ...u.s. history. 
- anatomy - ta klasa jest dosyć trudna, bo jest baaaaaaardzo dużo zapamiętywania. Muszę się uczyć wyjaśniać gdzie jest visceral peritoneum albo co to znaczy cephalic, perineal, popliteal etc. Kiedyś wam pokażę, to zrozumiecie. Jednocześnie to jest chyba moja ulubiona lekcja, więc jej nie zmienię.
- body&'sole' - biegamy + pracujemy nad rozgrzewką
- oceanic science - na razie nie zrobiliśmy nic, bo mieliśmy 2 zastępstwa
W środę po szkole byłam na water polo game. I chociaż sama gra mi się bardzo podobała, to nie moglam się skupić bo cały czas z kimś rozmawiałam. Z ludźmi z WP zakumplowalam sie na samym początku  i to z nimi mi się najlepiej gada ;) Na samym game poznałam Hailey - dziewczynę bardzo oddanej Drama. Jest to jedna z najmilszych osób jakie kiedykolwiek spotkałam. Ale to tak niesamowicie miła. Poszłam do niej po meczu i przesiedziałam tam caly wieczór; nie moglysmy się nagadac ;) W szkole jest trochę śmiesznie bo mam pełno znajomych - ale to nie to samo co ludzie, z którymi chcesz spędzić każdy lunch. Na szczęście nie muszę się martwić o przerwy, bo w ciągu tych 30 sekund kiedy faktycznie mogę pogadać,  zawsze się ktoś napatoczy. 
Wiem, ze wielu wymienców pisze o tym, jak to amerykańskie nastolatki lubią spędzać czas w szkole itd. ..ale piątek to piątek,  każdy się cieszył na weekend! :) Jak h-family wróciła do domu, pojechaliśmy na chwilę na Sandy Oktoberfest.  To taki ..mały Oktoberfest, ale chyba bardziej przyzwoity dla minors :D  Byłam mniej więcej umówiona z Hailey, ale cieszę się, jak mogę spędzić czas z rodzinką,  więc nie bylo problemu. Dowiedziałam się, że h-parents wieczorem wychodzą, a Elisha śpi u Cherrie, jako, że z samego rana musi być na Color Run (miałam być tam wolontariuszką, ale od rana miałam FES Orientation :c). Jak wróciliśmy do domu, przyjechała więc po mnie Hailey, odwiezlismy jej znajomych na imprezę, a potem zrobiliśmy sobie ponad godzinny roadtrip, z przystankiem na Slurpies/Slushies (takie jak w Glee :D). Mamy już całą to-do list. Tego wieczora się naprawdę dobrze bawiłam. Przynajmniej tak myślałam do 5:50 następnego dnia, kiedy BLADY ŚWIT SOBOTY kazał mi wstać na orientację. Na 9 mieliśmy być w Salem, 2h drogi z Sandy. Niezbyt dobry plan na weekend. Tak myślałam,  dopóki nie wsiadłam do gigantycznego vana mojego koordynatora z 3 innych exchange - Julio z Brazylii,  Carlottą z Niemiec i Tungiem z Wietnamu. Najlepiej! Wszyscy się świetnie dogadujemy, mamy swoje 'inside jokes' i czujemy się bardzo swobodnie w swoim towarzystwie.

Tung

nie, nie zwracajmy uwagi na upokarzającą wartość tego zdjęcia;
Julio, Carlotta, ja



Dziś, w niedzielę, spałam AŻ DO 9, co przy codziennym wstawaniu przed 6 odczuwam jakbym wstała o 14. Zdążyłam w sam raz, żeby iść z rodzinką do Kościoła, chociaż to chyba nie do końca odpowiednie słowo, żeby opisać to miejsce. Community pasuje bardziej. Budynek jest ogromny, podzielony na north i south, z pokojami przypominającymi sale konferencyjne, audytoria, mieszczące ok. 1000 osób. Przed nimi stoi właśnie te 1000 osób. Wygląda to trochę jak family reunion. Gdzieś w kącie mieści się kawiarenka, w której "nowi" dostają to, co sobie wybiorą bez konieczności płacenia, a do tego wszystko można wnosić na 'mszę'. Zaczęło się od śpiewania, bardziej w stylu gospel niż naszych tradycyjnych psalmów. Ludzie się bardzo wczuwali, śpiewali z zamkniętymi oczami, podnosili ręce. Drugą częścią była opowieść, współczesna przypowieść, wygłaszana przez pastora. Kontakt z ludźmi jest zupełnie inni. Gdy dziecko zaczęło płakać - pastor się zaśmiał, zaczął żartować na ten temat, ze sceny rozmawiał z mamą dziecka. Tak samo gdy komuś zadzwonił telefon. Czuło się to bezpośredniość (z polskim idzie mi coraz gorzej, uszanujcie moje słowotwórstwo - do not judge me).




Po południu pojechaliśmy do domu mojego koordynatora, Cliffa. Poza ekipą z wczoraj, było trzech jego synów, z których z dwoma chodzę do szkoły, i pełno jedzenia, w tym najlepsze na świecie brownie. Wspaniale się bawiliśmy :D Szkoda, że braci nie było wczoraj z nami. Nie powiem, że jest to to samo, co moi przyjaciele w Polsce, bo nikt ich nie zastąpi, ale wygląda to co najmniej tak, jakbyśmy się znali od lat ;) Myślę, że powoli zaczynam się tu odnajdywać. Każdy dzień jest lepszy od poprzedniego i każdy przynosi coś nowego. Jestem ciekawa jakie niespodzianki przyniesie ten tydzień.. ;D

wieczorem, jak już zrobiło się ciemno, rozpaliliśmy ognisko i robiliśmy Reese's s'mores 

4 komentarze:

  1. Czy wszyscy exchange są na podobnym poziomie języka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carlotta jest tak samo jak ja, Julio ma taką intonację jak we włoskim czy portugalskim, a Tuga jest ciężko zrozumieć z dwóch powodów - zaznacza się u niego wietnamski akcent + jeszcze NIGDY nie spotkałam kogoś, kto tak bardzo nie ogarnia ;D

      Usuń
  2. ODDAJ MI TEGO TUNGA I HULIA W TYM MOMENCIE, ALE JUŻ.

    OdpowiedzUsuń