poniedziałek, 23 grudnia 2013

I'm dreaming of a White Christmas

Po ostatnim poście miałam kolejny ambitny plan napisania w nastepny weekend - opisania tygodnia jak przystalo. Jak można było się spodziewać, nie wyszło.
W sobotę Hailey obudzila mnie śniadaniem do łózka. Pobudka poszla jej całkiem sprawnie, biorąc pod uwagę fakt, że do 3 w nocy pieklłsmy pierniki.
Po zbieraniu się 4836492 godzin wybralysmy się w końcu do Mall razem z Pynne aby zakończyć komercyjną stronę Bożego Narodzenia. Do domu wróciłysmy na tyle zmęczone, żeby ostatkami sił, w tym znanym wszystkim nastolatkom stanie gdy wszystko jest wyjątkowo śmieszne,  dokończyć piątkowe pieczenie i zrobić dough na sugar cookies.



Niedzielę spędziłam u Jamie, próbując skończyć 'Safe Haven' po raz trzeci (zasypiajac za pierwszymi dwoma). W towarzystwie pizzy i Ellen, zabrałyśmy się za The Ellen Show. Nie potrwalo to jednak długo,  gdy do domu Jamie wpadł Anthony oznajmiajac nadmierną ekscytacją w głosie "I knew you were going to be here!". Wieczór spędziliśmy w pozycjach embrionalnych na kanapie, rozważajac wszytskie mozliwe aspekty życia nastolatka, z ktorych każdy kończył się wybuchem śmiechu.
Nie wiem jak po tym roku przestawie się na tryb IB. Nie mam zielonego pojecia. Na naukę w domu poswiecam bardzo malo czasu. A bardzo malo w tym wypadku w 99% oznacza nic. Od Thanksgiving break minęły już 3 tygodnie,  na które właśnie te trzy tygodnie temu razem z Hailey tak bardzo narzekalysmy.

We wtorek razem z Meghan, która od tygodnia jest w domu z powodu winter break (damn you, college students), robilysmy gingerbread house. A przez robilysmy mam na myśli sklejalysmy do kupy wszystkie elementy uwzględnione w zestawie. I choć instrukcja przewidywala użycie frosting jako kleju, nam w ręce wpadlo peanut butter, więc nadmiernie slodki pseudolukier wylądował w lodówce. Domek zachowywał się jakby nawiedzały go wszystkie kataklizmy matki Ziemi, bo za Chiny go złożyć nie moglysmy. Po wygrzebaniu polowy słoika PB, Hailey w końcu zrobiła cos na miarę. ..chałupy/namiotu/baraku, z naszymi majestatycznymi ornamentami.



Środa - kolejny wieczór spedzony w kuchni. Razem z Joem ozdabialysmy wszystko co do tej pory wypieklysmy. Koniec końców, wyladowalysmy z 6 miskami homemade frosting w różnych kolorach, ktore potem przemiescilo sie na nasze twarze, ubrania, meble i psa.

W czwartek obudzila mnie Meg, po tym jak budzik nie zadzwonił (a.k.a nie zostal nastawiony).  Inteligencją się nie wykazalam jak najpierw się zebrałam i w miarę ogarnelam, a dopiero potem przyczytalam wiadomosc od Daltona. W tonie słowa na niedzielę na ekranie wyskoczyl rządek liter,  z ktorych szybko odczytałam "2 hour delay". Z dołu 'krzyknęłam do Hailey czy to prawda, ale wieki minęły zanim się porozumialysmy - glosu prawie nie miałam a omamy że w gardło wbijaną mi igly mnie nie opuszczaly. Po paru minutach zorientowałyśmy się co i jak, i z ulgą stwierdziłyśmy, że do szkoły idziemy dopiero na 10. 
Słowo wyjaśnienia - Missouri dostało śnieg, Texas dostał śnieg, Nowy Jork dostał śnieg, Bend, 3 godziny drogi stąd miało -20*F, HAWAJE DOSTAŁY ŚNIEG - Sandy dostało, drums please,...przymrozki! Więc jak odwolało nam 2h szkoły, to połowa populacji znalazła się w stanie ekstazy. 
Nie był to mój dzień świetności. Z 6 period się zwolniłam i poszłam spać do Drama Department. O 4 miałam swoje drugie swim meet, na które do końca nie wiedziałam czy pójdę, ale poczułam się lepiej, to co mi szkodzi (tego dowiedziałam się na drugi dzień). Tym razem miałam jako takie pojęcie o co w ogóle chodzi. Nie przechwalając się napiszę, że wygrałam jeden ze swoich eventów, taka jestem zorientowana. Obecność Meghan, Justina i przyjaciółki całej rodziny Chelsea (18) sprawiła, że czułam się jak otulona kocem wsparcia, a do tego Hailey i Joey także się pojawili.


W piątek rano głosu nie miałam w ogóle. Wyglądałam co najmniej źle ale stanowczo odrzucałam rady Hailey w tonie "zostania w domu". Serce by mi się złamało, gdybym nie zobaczyła się ze wszystkimi przed przerwą. Odpowiedzialność: 10/10. Zaopatrzona w koc, który targałam ze sobą przez wszystkie lekcje, dotrwałam do końca dnia szkolnego, kiedy to zdecydowałam, że na piątkowy swim-a-thon nie pójdę (pływamy przez 2h bez zatrzymywania się jako fundraiser). Żałowałam jak mało kiedy, ale wizja świąt spędzonych w towarzystwie pudełka chusteczek w bożonoradzeniowe wzorki to nie do końca moje wyobrażenie amerykańskiego Bożego Narodzenia. Hailey zawiozła mnie do domu z rozkazami odpoczynku, którym aż strach było się sprzeciwić. Wyboru nie miałam. Siostra wróciła do szkoły ćwiczyć przed drama competition, a ja zaprzyjaźniłam się z Tomem Hanksem, oglądając Forresta Gumpa.
Wieczorem szłyśmy na White Elephant Party do Dillona. Polega to na tym, że kupujesz gift, w tym wypadku nie przekraczający $10, bez przeznaczonego odbiorcy. Na imprezie pewna osoba kolejno wyciąga imiona napisane na karteczkach i wywołana osoba wybiera prezent z puli (wszystkie prezenty są zapakowane).

Ja i Hailey zdecydowałyśmy się na gummy bear theme - ja w wersji cute, z kubkiem pingwinem wypełnionym miśkami i marshmallows, Hailey z miśkami w butelce po tequili. Prezenty były przeróżne - metrowy worek wypełniony piankami z tabliczką czekolady w środku, karta do Starbucksa, baterie z notatką 'Toy not included'. Mi los przyniósł kosz piknikowy wypełniony kredkami, lizakami, a właściwie dum dums, z okularami, skrzydełkami wróżki i sztuczną krwią w środku. Jako, że jesteśmy z Drama, skończyliśmy oglądając Sweeney Todd z Johnnym Deppem, śpiewając wszystkie piosenki po kolei.

Sobota przerażała mnie już od samego początku. O 9 mieliśmy wyjechać do Lebanon, mamy Pynne, na Christmas reunion. Jest to jakieś 2h drogi z Sandy. Jako, że poprzedniego wieczoru schorowana wróciłam po północy do domu, nie zrobiłam nic. Ustawiłam budzik na 7:30, ale słysząc, że nikt nie wstaje, z nastawieniem "screw it", wróciłam do łóżka. Godzinę później zwlokłam się na dół. Jechaliśmy na trzy samochody, ja, Hailey i Pynne wyjeżdżałśmy najpóźniej, więc pośpiechu nie było. 
Do Lebanon dojechalimy koło południa. Rodzice Pynne są przemili, jej mama traktowała mnie dosłownie jak swoją wnuczkę, żadnego 'that akward moment when...'. Siedzieliśmy przed kominkiem .. a w zasadzie tv z włączonym kominkiem na ekranie. Swoją drogą nie wiem jak to działa, ale ..działa. Daje ciepło. Po dwóch godzinach rozpoczęło się otwieranie prezentów. Najpierw losowaliśmy numery, potem szliśmy od najmłodszego do najstarszego, następne w drugą stronę itp. Łącznie było chyba z siedem rund otwierania paczek. Pod choinkę pudełek było mnóstwo, a ja nigdy nie spodziewałabym się dostać tyle, co dostałam.



Po godzinach rodzinnych pogaduch, lights show i 18-letniej Meghan bawiącej się w kosmetyczkę, po 18 pojechaliśmy do Corvallis, na Christmas party drugiej strony rodziny - rodziców Justina. 
W tym wypadku pojęcie "rodzina" może być bardzo względne i wprowadzać w błąd, bo na imprezie znalazło się co najmniej 50 osób. Wszystko było organizowane na dużej sali (z obowiązkową kuchnią z tyłu). Między jedzeniem i rozmawianiem, wpadł Święty z workiem prezentów. Każdy nieletni (z Meghan jako wyjątkiem) musiał usiąść mu na kolanach i dostawał kolejny podarunek. Ostatnie dwie godziny naszego pobytu w Corvallis przeznaczyliśmy na swing dancing, co przypomniało mi trochę o Big Band Dance sprzed dwóch tygodni. Różnica jest taka, że rodzina Justina jest w tym naprawdę dobra. Tak..kowbojsko-swingowo dobra. 
Do domu ja i Pynne w jednym, Hailey i Meghan w drugim samochodzie ruszyliśmy ok. 10-11, niesamowicie zmęczeni. Zrobiłyśmy popółnocną herbatę, chwilę pogadałyśmy i ledwo żywe rzuciłyśmy się na łóżka. Było bardzo miło zobaczyć wszystkich jeszcze raz. Po raz kolejny poczułam się jak prawdziwy członek rodziny. To będą niezapomniane święta.

Maycie, nasza kuzynka z Bend, Pynne, ja, Meghan, Hailey


 
O 12 na Poznańskiej?




poniedziałek, 9 grudnia 2013

Swinging around the Christmas Tree with donut holes

W niedzielę obudziłam się bez złudzeń, że Hailey wstanie o ludzkiej porze, domyslając się (słusznie, jak się później okazało), że swoje zwłoki zabrała do łóżka dopiero o 7 rano. Ale kto bogatemu zabroni. Poszwędałam się do domu bez celu, zmęczyłam pół odcinka Grey's Anatomy i ostatecznie skończyłam na Skypie. Nie mam pojęcia w jaki sposób marnowałam czas aż do 15, ale to wtedy przyjechał po mnie Joey, chłopak Hailey. Zgarnęliśmy po drodze Aleca (po drodze jak po drodze, błądziliśmy między Sandy Theatre i Sandy Cinema, bo spróbuj się z nami dogadać) i pojechaliśmy na Portland Circuit Bouldering Gym. Joey lata poświęcił na gimnastykę, a Alec to chudzielec, który zamiast na backstagu używać schodów to po prostu się na coś wspina. Także demonstrując przy nich swoją siłę rąk mogę od razu usiąść i płakać. Wierzcie mi, mimo lat pływania, ręce mam niezdolne do popychania drzwi w Safeway. 
Bouldering to po normalnemu rock climbing, czyli najzwyklejsza wspinaczka. Jedyną różnicą, jakiej niektórzy mogą być nieświadomi to to, że zamiast tych śmiesznych portek, do których przyczepia się linki a potem ludzie pokroju Joey'ego cię dzięki nim asekurują tutaj używa się kredy i własnych łapek. Czyli jak spadniesz i się połamiesz, to musisz się tłumaczyć organizacji dlaczego zabierasz się za "dangerous activities" mimo tego, że podpisywałeś papiery mówiące inaczej. W moim przypadku było to bardzo prawdopodobne, bo jeżeli chodzi o sporty to nie należę do w czepku urodzonych, ale hehe, przypomniałam sobie dopiero w drodze. Martwić się o za wiele jednak nie musiałam, jak w stopniach trudności 0-10, najdalej doszłam do 1. Zabawy było masę, tym bardziej że na takiej formie wspinaczki jeszcze nie byłam. Wróciłam do domu z uśmiechem, zastając Hailey w łóżku, dokładnie tak samo jak ją zostawiłam - z laptopem na kolanach, męcząc się z dwoma działami online history class, nietkniętymi od paru tygodni.
W poniedziałek podczas ostatnich dziesięciu minut ostatniej lekcji, Ocenic Science, dostaliśmy komunikat, że swimming practise jest odwołany. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy nie, ale ostatecznie moje łapki cały czas przeżywały niedzielny Circuit. Pojeździłyśmy z Hailey po Sandy i po dwóch godzinach ostatecznie dotarłyśmy do domu. Od jakiegoś czasu chodziły za mną "Listy do M.", więc po upewnieniu się tryliard razy, czy Hailey na pewno chce oglądać polski film, w końcu uwaliłyśmy się na kanapie. Pierwszy raz w życiu oglądałam polski film z angielskimi napisami. I Hailey, wcielającą się w rolę polskiego lektora z wadą wymowy, po co śmieszniejszym słowie czy imieniu (jest szansa, że swojego syna nazwie Szczepan). Obejrzałyśmy do połowy, po czym zabrałyśmy się ubieranie naszego drzewska prosto z lasu. Ozdoby od talerzyków ze zdjęciami rodzeństwa Hailey, przez wiszące porcelanowe mini kubeczki ze Starbucksa, do delfinów. Pierwszy raz widziałam na żywo choinkę z faktyczną gwiazdą na czubku. Doznałam nawet zaszczytu założenia jej własnoręcznie (zaraz po tym jak Pynne ją naprawiła gdy ją złamałam). Przeczołgałyśmy się milion razy pod drzewkiem, poleżałyśmy pod nim z gałęziami we wszystkich możliwych otworach twarzy, pobawiłyśmy się lampkami i wymęczone poszłyśmy spać. 


Reszta tygodnia przebiegała pod znakiem morderczych treningów. Widzę jednak już efekty, nie tylko w wytrzymałości ogólnej, ale też w sile rąk i przede wszystkim oddechu. 
We wtorek z practise odebrała mnie Hailey z Joem. Razem z kilkoma papierkami na Drama doczołgałam się do kominka podczas gdy oni pojechali odebrać psa z Doggy Day Care. Wrócili nie tylko z psem, ale także całym pudełkiem Donut Holes - zastanawialiście się kiedyś co robią ze środkami donuts, po ich wycięciu? Na to inne ważne pytania odpowiedzi dostarczy wam Joey. Swoją drogą jest on naprawdę zaangażowany w pokazanie mi wszystkich dobroci lądu Ameryki. 

Joey ma 19 lat i jest prawdziwym sweetheart. Pewnego, niezbyt kolorowego mojego dnia, Hailey odwołała spotkanie z Joem, kiedy on był już w połowie drogi do naszego domu (wyobraźcie sobie teraz poziom mojego poczucia winy). Trudno więc mi było powstrzymać wszystkie dźwięki pokroju "awww", kiedy po 20 minutach stanął on w progu oznajmiając, że ma dla mnie niespodziankę, wręczając mi orchideę, pudełko Oreo i super tight hug, życząc dobrej nocy i wychodząc. A obok siedzi Hailey, jego, ekhem, dziewczyna, ku mojemu zaskoczeniu z wielkim uśmiechem na twarzy, komentując jak to się cieszy, że się tak dobrze dogadujemy. 
W czwartek wybiegłam z basenu, załadowałam się niezdarnie do samochodu, wleciłam do domu, wzięłam prysznic i potykając się dobiegłam z powrotem do auta. Razem z Hailey i Joem jechaliśmy do Mt. Hood Community College na koncert jazz band, symphonic band i choir, do któego należy Joey. Był to dzień po śmierci Mandeli i o dziwo, uporali się z przedstawieniem utworów oddających mu hołd (Glee Club jak żywy). Godzinę przed występem zabiłam z Hailey w Starbucksie, ledwo oddychając w połowie zamarzniętymi płucami, po spacerze (z kurtką zapiętą po granicę linii nosa oczami). Klaudia w Wyoming - śnieg, Wojtek w Missouri - śnieg, Karolina w Oregonie - mróz jak w kieleckim, ale na Snow Day to się jakoś matka natura nie szykuje. Godzinę po występie spędziłam na rozmowie z tatą Joego na temat pseudouroków Neapolu i włoskich umiejętnościach prowadzenia samochodu. 
W piątek po treningu dosłownie wbiegłam do domu, zrzucając trzy plecaki z ramion gdzie popadnie, potykając się o buty Joego, spychając go z miejsca przed kominkiem i ostatecznie ciesząc się ciepłem domowego ogniska. Rzepki z kolan postanowiły zamienić mi się w kostki lodu, z małą chęcią zmiany stanu. 
Po ogrzaniu się przy kominku, gorącym prysznicu i jeszcze cieplejszą herbatą w końcu trafiłam do Jamie, gdzie zostałam na noc. Razem z Cassidy, Livy, Anthonym i Shawnem, bratem Jamie. Takie to więc miałyśmy ostatecznie girls' night in.
Na drugi dzień razem z Pynne pojechałyśmy z ambitnym planem do Gresham - ja kupienia rękawiczek, szalika i czapki, ona ... zrobieniem groceries, co dla niej jest porównywalne z trudnością pokonaniem triatlonu. Po trzech godzinach wróciłam do domu, jedynie bez czapki, ale za to z czasem na przygotowanie się na Big Band Dance wieczorem. O 7 (dobra, 7:30, ale plan był, że na miejscu jesteśmy o 7) pojechałyśmy do starego liceum (szkoła, do której teraz chodzimy była otwarta w zeszłym roku). Zaczęło się od nauki swingu z jedyną z graduates. Później już wszyscy tańczyli parami, jazz band grał na żywo i w ogóle było cute, utrzymane w latach 40. 

Donut holes & before Big Band Dance

Do domu mi się nie spieszyło aż do dzisiaj, bo na noc zostałam u Livy, razem z Karlie, Jamie, pizzą, całą masą brownies, Sour Patches, donuts, cinnammon rolls i resztą przyjaciół pod samą przez się wyjaśniającą nazwą "junk food". Zasnęłyśmy oglądając nie-pamiętam-co, wstałyśmy oglądając Willy'ego Wonkę. Do domu wróciłam wraz milionem pomysłów na spędzenie popołudnia z dala od kserówek z historii i niesamowicie ambitnym planem poskypowania z Klaudią z Wyoming. Tak niesamowicie, że wszyscy powinni nam poprzybijać double high fives, bo po miesiącach w końcu się dogadałyśmy. 


Livy, ja i Karlie. Safeway.

Na ten tydzień 1,500 uczniów Sandy High ma jedno marzenie - Snow Day. Za każdym razem jak zapowiadają śnieg (i po każdym razie kiedy ten śnieg pokazuje nam środkowy palec) nieważne czy kogoś znasz czy nie, o Snow Day zawsze sobie możesz pogadać. 


Tak to sobie spędzam poranki i wieczorki ;)

niedziela, 1 grudnia 2013

We're thankful for everything we have so... let's go Black Friday shopping

Po dziesiątkach pytań "You guys seriously don't celebrate Thanksgiving? " I moich odpowiedziach w stylu "Well, Pilgrim Fathers did not necessarily make it back to Europe" lub "We did not make friends with the Indians, did we?", w końcu dotarliśmy do trzeciego czwartku listopada. W środę wieczorem  po moim bohaterskim wpisie na bloga) wyjechalismy do Bend, 3h od domu, do brata Pynne. Jeszcze nie widziałam śniegu w Stanach, a w te święta będę prawdopodobnie śpiewała " I'm dreaming of a white Christmas", jako że w Sandy za wiele śniegu nie ma, miałam nadzieję zobaczyć choć trochę w Bend. Nic z tego. Skończyło się na nocnych przymrozkach.
W czwartek obudziła mnie Hailey z kubkiem kawy i informacją, że jest już 12. Doświadczylam więc już pierwszej z zalet Thanksgiving opisywanych wcześniej przez moich znajomych.
Poskypowalismy chwilę z Tylerem, bratem Hailey mieszkającym w Californii. Po raz kolejny poczułam się oficjalnym członkiem rodziny.
Tyler: Caroline, are you still in your pyjamas?
Me: Hey, don't judge.
Hailey: Her pyjamas are a thousand times better than this sweater you're wearing.
Swiateczny dinner jedlismy naprawdę wcześnie jak na amerykańskie standardy, bo już o 2. Melissa, ciocia Hailey, przygotowała wszystko samodzielnie,  from scratch. Poczułam się więc trochę jak na polskich przygotowaniach do świąt. Z jedzeniem przeszła samą siebie. Był to najlepszy amerykański normalny posiłek jak do tej pory. Poza tradycyjnym indykiem z gravy, stuffing, żurawiną i mashed potatoes, na stole pojawiły się brussel sprouts, sweet mashed potatoes z orzechami pecan on top, croissanty (what..?) i cudowna sałatka,  która niesamowicie przypominała sałatkę mamy mojej przyjaciółki (mamo, Sałatka Bogusi się kłania). Na deser oprócz dyniowego sernika był także apple crumble, który opracowalyśmy na szybko.



apple crumble

Family bonding kontynuowaliśmy już w grudniowym duchu, delikatnie zapominając o Thanksgiving,  oglądając "The Christmas Story". I choć film jest fantastycznym klasykiem, w świetle nadchodzącej godziny wyjścia na brutalny Black Friday (no bo jak, nie doświadczyć czegoś tak amerykańskiego?), pozwoliłam sobie na krótką drzemkę. Taką...na cały film.
Na nocne szaleństwo zakupowe wyszłyśmy nie tak w nocy, bo nieco przed 9. Ja, Hailey, Meghan, Pynne, ciocia Melissa i jej córka Maycie.  I tak Black Friday zaczął się tak naprawdę w czwartek. Pierwszy przystanek - Kohl's z 300-metrową kolejką, prawie robiącą drugą pętlę wokół ogromnego sklepu prawie wielkości Macy's. Po długim czasie rozgladania się,  w końcu wybrałyśmy rzeczy. Hailey, wydaje się, zna potrzeby exchane studenta perfekcyjnie,  bo stanęła na końcu kolejki i wysłała mnie na dalsze zakupy, oznajmiajac, że wie, że chcę jeszcze pooglądać. Po jakiejś godzinie dostałam telefon,  że wszystko załatwione i mozemy ruszać dalej. Najpierw jednak wróciłyśmy do domu odstawić Pynne, Melissę i Maycie, więc do Nike store ruszyłyśmy jako trzy siostry Po Kohl's miałam już oficjalny zakaz kupowania rzeczy dla siebie. W rodzinie to już zwyczaj, że przed świętami się dla siebie nie kupuje, a w grudniu  to już w ogóle nabiera status przykazania. Nabyłyśmy więc prezenty dla bliskich, a potem zajrzałyśmy do pozostałych sklepów w naszym zasięgu, żeby wrócić do domu ok. 3.


Zatrzymajmy się tu na chwilę i porównajmy z wyborem masła orzechowego w Polsce.

Piątek był naprawdę leniwy. Wstałyśmy, usiadłyśmy na kanapie...i chciałyśmy wracać do łóżek. Zajęłam się więc skypowaniem z przyjaciółką przez dobre 2h, a kolejne dwie spędziłam na przegrywaniu w Mario z Hailey i Maycie na Wii. O 4 rozpoczęła się Civil War, czyli football game, między dwoma głównymi drużynami Oregonu. Natychmiast przed telewizorem zgromadziła się cała rodzina, ale dzięki Bogu Pynne sama zaproponowała, żebyśmy z Hailey pojechały na zakupy. Jedyne słowo na emocje towarzyszące podczas oglądania footbalu to..intense. Szczególnie jak po powrocie do domu okazuje się, że drużyna której kibicuje"my" przegrała.
Dziś rano obudził nas telefon Meghan. Budzik nastawiony na 8:30 wydawał się zbrodnią na ludności po ostatnich dniach wstawania o południu. Po siedmiu wciśniętych "snooze" ostatecznie do pokoju weszła Pynne z wiadomością, że trzeba wstawać. O 10 siedziliśmy już w samochodzie. Szybki przystanek w Starbucksie i następne 3h spędzone w lesie. Razem z grupą jakiś 30 znajomych wyruszyliśmy na Christmas Tree hunting! Spędziliśmy godziny na logicznej grze polegającej na wymianie zdań mniej więcej jak:
- "I like this one"
- "Oh, it looks great"
Więc nie wycinajmy tego drzewka, tylko krążmy po lesie znajdując kolejne 425083640, mówiąc to samo. I choć sensu w tym nie widziałam najmniejszego, tak samo jak Pynne, miałam masę zabawy. Był to pierwszy raz, kiedy nie wybierałam choinki ze szkółki, tylko wycinaliśmy drzewko jak prawdziwy mężczyzna. Znaleźliśmy także lisa leżącego pod drzewem. Nawet z odległości 100m usłyszałam rytmiczne "What does the fox say?" wujka Hailey :)

Starbucks break

 






food, food everywhere

Nie byłam największym fanem powrotu do domu, jako, że to oznacza powrót do szkoły. Mimo tego, że to szkoła w Stanach .. szkoła to szkoła. Od Thanksgiving minęły 2 dni, a ja już jestem w świętecznym nastroju. Kupowanie prezentów, choinka, litry gorącej czekolady, rozpalony kominek, zimowe swetry i świąteczna płyta Straight No Chaser. Jestem gotowa na 25 grudnia. No, może poza trzema tygodniami szkoły w międzyczasie.



Ulubiona piosenka świąteczna mojej rodziny :) 

czwartek, 28 listopada 2013

Happy...nameday?

Ten tydzień był zmianą dla nas wszystkich. Nagle nie musieliśmy już zostawać po nocach na scenie czy w green roomie, nie leżeliśmy już na ziemi, śmiejąc się z byle czego ze zmęczenia. Jedyną rzeczą, która została taka sama to bałagan w przebieralniach, które traktowaliśmy jako jadalnię, schowek i sypialnię, gdy ktoś nie szedł na lekcje.
Poniedziałek jednak był wyjątkowy. Był to dzień moich imienin, ale jesteśmy w USA więc porzuciłam jakiekolwiek starania aby je obchodzić. Zamiast tego obudziłam się z leżącą koło mnie Hailey. Po licznych próbach otworzenia oczu w końcu doznałam szoku na widok dostarczonego mi do łóżka śniadania.


Donut był naprawdę ogromny i wymagał wstania o 5 rano aby dostarczyć go na moją pobudkę. Odpakowałam pierwszy prezent. Gdy Hailey pracowała nad moim pokojem, nad łóżkiem utworzyła mi bardzo pasujący do losu wymieńca cytat "Wherever you go, take your heart with you". Dostałam cudaśny, błękitny kubek termiczny właśnie z tym mottem, do którego jedynym pasującym określeniem jest "cute". W szkole osoby mijane na korytarzu krzyczały "Happy Nameday", co było niesamowitą niespodzianką, ale cóż...Hailey zna chyba wszystkich.
18 listopada to także dzień, w którym zaczął się witner sports season, czyli w moim przypadku pływanie. Znałam otoczenie jeszcze z treningów water polo podczas wakacji, ale zmianę towarzystwa odczułam jako delikatny szok. Dlaczego drama department nie pływa?
Trening trwa 2h. Na początku joga, trening w wodzie nad ramionami i nogami lub tzw. infibious czyli pompki, brzuszki, skoki do wody i wyłażenie z basenu trzy tysiące razy, żeby wzmocnić ... no właśnie - wszystko. Po dwóch godzinach czuję jednak niesamowitą satysfakcję, bo pływanie to jedna z rzeczy, które bezwarunkowo kocham i wiem, że o doświadczeniu jakie zdobędę tutaj w Polsce mogę jedynie pomarzyć. Jeszcze lepszym uczuciem jest powrót do domu, Hailey śpiącej na kanapie, gorącej czekolady z marshmallows i drzemki przy kominku. Z powodu moich imienin mieliśmy jednak rodzinny obiad. Przyszedł Garret, wujek Hailey, z żoną i dziećmi, jedyną osobą, której nie było był Justin, h-dad, z powodu jakiegoś soccer-czegoś.
Przez dwie godziny po moim powrocie do domu z treningu miałam zakaz wchodzenia do kuchni. Chodziłam więc po domu i zbierałam Reese's cups porozrzucane w różnych miejscach. Po świątecznym obiedzie na stole pojawił się Reese's cups-Oreo Cheesecake a przy nim moja rzadko spotykana mina na widok czegoś, upieczonego poprawnie przez Hailey, w dodatku w smaku dwóch najcudowniejszych wytworów Ameryki. From scratch. Czytanie przepisów jednak jest na poziomie "zrobiło mi się za dużo, więc są dwa serniki" - dosłownie.


Ciąg dalszy niespodzianek nastąpił gdy Pynne - h-mom, wniosła do pokoju pudła pod hasłem prezentów. Poczułam się jak w dniu urodzin. Odpakowałam dwie pary fuzzy pyjama pants, które w dotyku przypominają pluszowego misia zamienionego na spodnie, conversy, Oreo i kartę podarunkową do pobliskiej herbaciarni.
Z Oreo to jest w ogóle wyjątkowa sprawa, bo dla rodziny stałam się już nowym logiem tych ciasteczek. Wiedzą, jak bardzo je uwielbiam (do tego stopnia, że jak idziemy do Fred Meyer to sprawdzam czy na pewno nie ma jeszcze nowych z edycji limitowanej), więc gdy witają mnie słowami "I went grocery shopping and got something for you", wszyscy wiemy o co chodzi. Obecnie w domu mamy 5 pudełek, w tym jeden dziesięciopak...
W każdą środę mamy early release, czyli kończymy o 1:44 zamiast 2:40, ale trening mimo wszystko zaczyna się o 3. Poszłyśmy więc z Hailey i Kady do Charitea's, herbaciarni o której wcześniej wspomniałam. Charitea jest niesamowitą kobietą. Spędziła pół życia podróżując po świecie, zbierając herbaty z różnych krajów, założyła herbaciarnię, nad którą mieszka i pracuje w bardzo spokojnym tempie. Jest to jedno z lepszych miejsc w Sandy.
W piątek po treningu nie poszłam na przedstawienie do szkoły. Zamiast tego wróciłam do domu, wzięłam prysznic, położyłam się przed kominkiem i zasnęłam. Obudziłam się w egipskich ciemnościach, sama w domostwie, ale wiedziałam, że to długo nie potrwa. Show kończyło się ok. 22:30 więc o 23 przyjechała po mnie Hailey - jechałyśmy na moją imprezę niespodziankę. Impreza niespodzianka o której wiesz? Wiedziałam tylko tyle, że gdzieś jedziemy. Drama department naprawdę dobrze to ukrywało i przez długi czas w ogóle nie wiedziałam, że coś się odbędzie. Przez całą drogę towarzyszyło mi poczucie winy w związku z tym, że obchodzą coś, czego normalnie by nie obchodzili. W końcu dojechaliśmy na bowling :D Byłam pod wrażeniem tego jak dużo osób się pojawiło, biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy byli na bowlingu po całym dniu szkoły i musicalu o 12 w nocy. Bawiliśmy się naprawdę świetnie, chociaż nie wiedziałam że ja i Hailey możemy być aż tak złe na torze.



Wyszliśmy przed 2 i pojechaliśmy do domu Jamie, gdzie wszyscy poza H. zostaliśmy. Włączyliśmy "Titanica" ...i zasnęliśmy jeszcze zanim ktokolwiek wszedł na statek.
Na drugi dzień obudził mnie Dalton śpiewając "Adventure Time", a potem Livy, kładąc się koło mnie, rozpoczynająć rozmowę - w ten sposób spędziłyśmy ponad godzinę. Kolejne 60 minut ja i Anthony poświęciliśmy na rozpracowanie ekspresu do kawy, który Dimitri zostawił w domu Jamie. Wszystko wypaliło, po obejrzeniu siedmiu tutoriali na YouTube i litrach mleka cieknących po zmywarce.
Była to sobota - closing night dla musicalu. Az ciężko było uwierzyć, że po 8 tygodniach wszyscy się kończy. Jednak kończy w sposób wyjątkowy, bo obsadą tańczącą do Bohemian Rapsody, zdejmującej kostiumy, śpiewającej na cały głos. Kwiaty, podarunki, zdjęcia .. i cast party. Pojechaliśmy wszyscy do Shari's, ale zanim faktycznie wszyscy dojechaliśmy było po północy, znowu. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak sleep deprived jak tutaj.
Niedziela nie była tak tragiczna, bo poniedziałek był początkiem thanksgiving break, więc nikt się niczym nie przejmował. Pojechałyśmy z H., Jamie i Katy do kina na "Catching Fire", gazylion razy lepszy od pierwszego filmu. Jedyną różnicą, którą zauważyłam między kinem tutaj a w Polsce to to, że nie nie wybiera się miejsc. Kupujesz bilet i siadasz gdzie chcesz. No, i jest głosniej. I nie chodzi o rozmawiających ludzi, czy telefony, tylko jedzenie. Kino sprzedaje czekolady itp. zapakowane nie tylko w tradycyjne plastiki, ale także te szeleszczące przezroczyste folie, a Amerykański duch jedzenia zawsze w akcji, więc spokojnie nie jest.
Mimo wolnego, przez cały tydzień mam daily-doubles w pływaniu, co oznacza, że mamy trening od 7:15 do 8:30 i potem od 9 do 11. Hailey od razu wykreśliła te dni z mojego schedule. W poniedzialek poszłam tylko na pierwszy, bo razem z Justinem, Hailey, Meghan i jej chłopakiem - Devinem, jechaliśmy na plażę. Jednym z lepszych aspektów życia tu gdzie mieszkam jest to, że nie trzeba wiele by znaleźć się nad oceanem, dla mnie najpiękniejszą rzeczą jaką widziałam. Wtorkowe popołudnie spędziliśmy szwędając się po candy stores, Portland Fudge Company i spacerując brzegiem plaży. Na naszej liście znalazł się także Nike Store, w któym po raz kolejny zaopatrzyłam się w krótkie spodenki za śmieszne w tym przypadku $7.

Widok z naszego pokoju. Mieszkanie w części należy do babci Hailey,
 więc wszystko było ułatwione.


Hat store- rodzinna tradycja

Taffy store  

Pig'n pancake :)

Polish highlights

Christmas craze!

...i znalazłam kubek dla siebie :)

ozdoby choinkowe sprzedawane w Pig'n Pancake - popcorn, oreo i pancakes:)

najcudowniejszy latawiec jaki widziałam!

Dzisiesjszy dzień, środę, rozpoczęłąm trzema godzinami pływania. Trzeba się jakoś przygotować do jutrzejszego Thanksgiving! Wielu moich znajomych w szkole twierdzi, że to ich ulubione święto - because food. Wieczorem wyjeżdżamy do rodziny, do Bend, jakieś 3h drogi stąd. Nie przeszkadza mi to w najmniejszym stopniu, bo amerykańskie roadtrip są naprawdę cudowne - chociaż w świetle ostatnich wydarzeń razem z Hailey pewnie spędzimy tą jazdę śpiąc po kocem na tylnym siedzeniu... :)


niedziela, 17 listopada 2013

Highlights


Dwa tygodnie temu, kiedy Hailey nie było w domu, zebrałam swoje cztery litery włączyłam laptopa. Zanim jednak cokolwiek zdążyłam zrobić, przyjechała starsza siostra, która na co dzień studiuje w Portland, Meghan, oznajmiając, że razem z trójką znajomych zabiera mnie do miasta. Tak więc post popadł w zapomnienie. Jako, że nie pisałam dość długo, opiszę tylko te ważniejsze wydarzenia, bo szczerze powiedziawszy, gdybym miała opisywać każde drama w ...drama department zajęłoby mi to trzy dni (a zauważcie jak ciężko mi było usiąść i włączyć swojego bloga). 
W pierwszy piątek po moim powrocie z San Fran mieliśmy imprezę urodzinową dla Hailey. W tym dniu, tak samo jak w poprzednim, nie szliśmy do szkoły, ale pff..drama kids zawsze coś mają, więc zaplanowane były całodniowe próby. Piątek jednak przesiedziałam cały w domu, piekąc. Zaczęłam rano, będąc w pidżamie, a na próbę dotarłam dopiero po 4.30. Impreza zalicza się do udanych, wszyscy naprawdę dobrze się bawili. Wszystkie dziewczyny zostały na noc.


Resztki wiezione na set. Let's get Amercian.

 Ledwo się obudziłyśmy, Justin, h-dad, już szykował dla nas śniadanie, którego moim ulubionym elementem były chocolate chip pancake♥. Jako, że była sobota, szliśmy na set constructrion. Polega to na budowaniu wszystkiego co ptorzebne do musicalu - rekwizytów, podwieszeń, ścian, platform, malowaniu wszystkiego, co zbudowane, jeżdżeniu po sklepach w poszukiwaniu dobrych kolorów farb itd. Od sześciu tygodni spędzamy tam każdy weekend, od 14 do północy. Czasami odwozimy jeszcze znajomych do domów, więc do naszego własnego docieramy zazwyczaj po 1. W niedzielę wybraliśmy się na pumpkin patch. Nie za bardzo wiem jak to sensownie opisać, więc najprościej będzie tak:






To miejsce jest bardzo przyjemne. Czuje się całą jesienną atmosferę :) Skoro już o tym mowa, następne co przyszło to koniec października, czyli Halloween. Wygląda to zupełnie jak na filmach - dzieciaki latające ubrane w magię świata, rodzice biegający za maluchami, "umierający z przerażenia" ludzie otwierający drzwi i my - na imprezie dla drama department u Livy, największej drama queen jaką mamy.
Dom Livy był doskonale przystosowany do przyjęcia tony rozbawionych nastolatków z teatru. Wszystko było przykryte warstwą Halloween theme, włączając w to rodziców L. i ich przebrania. Jeżeli chodzi o nasze kostiumy - rożnorodność od Pocahontas, przez Skyrim i Red Coat z Pretty Little Liars, do Ghost Busters i laleczki Chucky. 




Nasz dom 

Rano wrocilysmy do domu, wzięłam prysznic ... i pojechalysmy na całodzienną próbę.  Jako, że wszyscy budzili się po halloweenowych imprezach, było niewiele osób które przyszly na czas, włączając w to głównych aktorów. Ktoś się spóźnia cały czas więc Harris, drama teacher, zawsze odchodzi od zmyslow. Ja pracuję z kostiumografkami i jestem od niego w pewnym sensie niezależna więc zawsze się z niego śmieje jak krytykuje całą obsadę. Na próbie byłam tylko dwie godziny, bo przyjechal po mnie kolega i zabral mnie na plażę :D Dimitri zna większość miejsc, które chcę odwiedzić więc mieliśmy naprawdę długi roadtrip. Śniadanie zjedlismy w IHOPie, a jakl że IHOP jest jedną z rzeczy, która w Stanach ekscytuje mnie najbardziej, dzień stawał się coraz lepszy. 


Do domu wracaliśmy przed północą, jadąc przez cudownie oświetlone Portland - typową amerykańską metropolię, która nigdy nie śpi. Moje zmęczenie zniknelo na pytanie "Have you already been to Voodoo?"..."No". "You wanna go?". "Like..now?". "Yeah". "Hell yeah!". Więc podążając za amerykanskim food spirit,  bedąc już kompletnie przystosowana do kultu jedzenia, kupiliśmy 12 pączków o 12 w nocy dla mojej rodziny i pojechaliśmy do domu. Następnego dnia pokroilysmy z Hailey 6 pączków i zjadlysmy pełnowartościowe śniadanie. 


Weekend spedzilysmy na set construction, już ostatnim. Potem tydzień szkoły i następny weekend - próby.  Już nie pamiętam kiedy byłam w domu przed 19.W sobotę przed południem pojechalysmy z Hailey do Portland na łyżwy - takie cudaśne lodowisko w centr handlowym. Fajna sprawa, bo nie musisz się ubierać w 4754835 warstw żeby nie zmarznać. Okazało się że na lodowisku odbywa się competion (małe dziewczynki w brokatowych sukienkach, naprawdę słodko to wyglądało :)) więc nie ma możliwości jeżdżenia ale no cóż...jak już przejechalysmy te 45 minut to bądźmy dziewczynami - chodzmy na zakupy ;D
W niedzielę o 10 miałyśmy ponownie wyjechać na łyżwy, ale my to my, wstalysmy o 11, więc z domu wygrzebalysmy się 2h później. Do Portland dojechalysmy po kolejnych 2h. Moja orientacja w terenie woła o pomstę do nieba, ale przynajmniej nie prowadzę samochodu. Jadąc z Hailey po godzinie dojechalysmy do znaku "Oregon says goodbye", więc drogę prostą jak budowa cepa pokonalysmy wjezdzając do Waszyngtonu. Ponowny spacer po sklepach i w końcu wejście na lodowisko. Było naprawdę fajnie i chociaż na świeżym powietrzu czuje się tą wyjątkowość jazdy na łyżwach jako typowo zimową, zamknieta przestrzeń i patrzący się na ciebie ludzie też coś w sobie mają :D 
Poniedzialkowy poranek spędziłam na jodze, jako że byl Veteran's Day,  co dla nas oznaczało no school day. Czyli próba.  Zaczął się Hell Week - próby z pełnymi kostiumami, makijazem,  fryzurami, scenerią. Ze szkoly wychodziliśmy krotko przed 22. Aż do wczoraj, kiedy odbyła się ostatnia próba kostiumowa, co w rzeczywistości bylo pierwszym przedstawieniem, dla najbliższych. Teraz to wracamy o 23. Łącznie mamy 9 występów,  dwa dzisiaj, w tym jedno odbywa się w tym momencie. Akt II widziałam 3845284 razy więc zdecydowałam się zrobić coś,  co powinnam zrobić już dawno temu. Tak naprawdę ten post siedzi w wersjach roboczych już od tygodnia, ale w wirze przygotowań do musicalu, ciężko było znaleźć czas żeby wziąć prysznic. 

Set construction. Work hard, play hard.


Jamie :)


Weekend zapowiada się. ..inaczej. Co prawda wieczorem jest występ, ale jest to pierwsza sobota bez jakichkolwiek prob czy set constructions. Poza faktem, że dziś zostaję u znajomych na noc, nie wiem co będę robić ze swoim życiem ;) W poniedziałek zaczyna się swimming season więc popołudnia będę miała zagospodarowane. Już nie mogę się doczekać, chociaż wiem, że po pierwszym miesiącu będę tylko czekac na zakończenie. Ale cóż. .to wszystki częśc mojego american dream :)

WeWeekend zapowiada się. ..inaczej. Co prawda wieczorem jest występ, ale jest to pierwsza sobota bez jakichkolwiek prob czy set constructions. Poza faktem, że dziś zostaję u znajomych na noc, nie wiem co będę robić ze swoim życiem ;) W poniedziałek zaczyna się swimming season więc popołudnia będę miała zagospodarowane. Już nie mogę się doczekać, chociaż wiem, że po pierwszym miesiącu będę tylko czekac na zakończenie. Ale cóż. .to wszystki częśc mojego american dream :)


<-- Brat Jamie, najsłodsze dziecko świata