poniedziałek, 23 grudnia 2013

I'm dreaming of a White Christmas

Po ostatnim poście miałam kolejny ambitny plan napisania w nastepny weekend - opisania tygodnia jak przystalo. Jak można było się spodziewać, nie wyszło.
W sobotę Hailey obudzila mnie śniadaniem do łózka. Pobudka poszla jej całkiem sprawnie, biorąc pod uwagę fakt, że do 3 w nocy pieklłsmy pierniki.
Po zbieraniu się 4836492 godzin wybralysmy się w końcu do Mall razem z Pynne aby zakończyć komercyjną stronę Bożego Narodzenia. Do domu wróciłysmy na tyle zmęczone, żeby ostatkami sił, w tym znanym wszystkim nastolatkom stanie gdy wszystko jest wyjątkowo śmieszne,  dokończyć piątkowe pieczenie i zrobić dough na sugar cookies.



Niedzielę spędziłam u Jamie, próbując skończyć 'Safe Haven' po raz trzeci (zasypiajac za pierwszymi dwoma). W towarzystwie pizzy i Ellen, zabrałyśmy się za The Ellen Show. Nie potrwalo to jednak długo,  gdy do domu Jamie wpadł Anthony oznajmiajac nadmierną ekscytacją w głosie "I knew you were going to be here!". Wieczór spędziliśmy w pozycjach embrionalnych na kanapie, rozważajac wszytskie mozliwe aspekty życia nastolatka, z ktorych każdy kończył się wybuchem śmiechu.
Nie wiem jak po tym roku przestawie się na tryb IB. Nie mam zielonego pojecia. Na naukę w domu poswiecam bardzo malo czasu. A bardzo malo w tym wypadku w 99% oznacza nic. Od Thanksgiving break minęły już 3 tygodnie,  na które właśnie te trzy tygodnie temu razem z Hailey tak bardzo narzekalysmy.

We wtorek razem z Meghan, która od tygodnia jest w domu z powodu winter break (damn you, college students), robilysmy gingerbread house. A przez robilysmy mam na myśli sklejalysmy do kupy wszystkie elementy uwzględnione w zestawie. I choć instrukcja przewidywala użycie frosting jako kleju, nam w ręce wpadlo peanut butter, więc nadmiernie slodki pseudolukier wylądował w lodówce. Domek zachowywał się jakby nawiedzały go wszystkie kataklizmy matki Ziemi, bo za Chiny go złożyć nie moglysmy. Po wygrzebaniu polowy słoika PB, Hailey w końcu zrobiła cos na miarę. ..chałupy/namiotu/baraku, z naszymi majestatycznymi ornamentami.



Środa - kolejny wieczór spedzony w kuchni. Razem z Joem ozdabialysmy wszystko co do tej pory wypieklysmy. Koniec końców, wyladowalysmy z 6 miskami homemade frosting w różnych kolorach, ktore potem przemiescilo sie na nasze twarze, ubrania, meble i psa.

W czwartek obudzila mnie Meg, po tym jak budzik nie zadzwonił (a.k.a nie zostal nastawiony).  Inteligencją się nie wykazalam jak najpierw się zebrałam i w miarę ogarnelam, a dopiero potem przyczytalam wiadomosc od Daltona. W tonie słowa na niedzielę na ekranie wyskoczyl rządek liter,  z ktorych szybko odczytałam "2 hour delay". Z dołu 'krzyknęłam do Hailey czy to prawda, ale wieki minęły zanim się porozumialysmy - glosu prawie nie miałam a omamy że w gardło wbijaną mi igly mnie nie opuszczaly. Po paru minutach zorientowałyśmy się co i jak, i z ulgą stwierdziłyśmy, że do szkoły idziemy dopiero na 10. 
Słowo wyjaśnienia - Missouri dostało śnieg, Texas dostał śnieg, Nowy Jork dostał śnieg, Bend, 3 godziny drogi stąd miało -20*F, HAWAJE DOSTAŁY ŚNIEG - Sandy dostało, drums please,...przymrozki! Więc jak odwolało nam 2h szkoły, to połowa populacji znalazła się w stanie ekstazy. 
Nie był to mój dzień świetności. Z 6 period się zwolniłam i poszłam spać do Drama Department. O 4 miałam swoje drugie swim meet, na które do końca nie wiedziałam czy pójdę, ale poczułam się lepiej, to co mi szkodzi (tego dowiedziałam się na drugi dzień). Tym razem miałam jako takie pojęcie o co w ogóle chodzi. Nie przechwalając się napiszę, że wygrałam jeden ze swoich eventów, taka jestem zorientowana. Obecność Meghan, Justina i przyjaciółki całej rodziny Chelsea (18) sprawiła, że czułam się jak otulona kocem wsparcia, a do tego Hailey i Joey także się pojawili.


W piątek rano głosu nie miałam w ogóle. Wyglądałam co najmniej źle ale stanowczo odrzucałam rady Hailey w tonie "zostania w domu". Serce by mi się złamało, gdybym nie zobaczyła się ze wszystkimi przed przerwą. Odpowiedzialność: 10/10. Zaopatrzona w koc, który targałam ze sobą przez wszystkie lekcje, dotrwałam do końca dnia szkolnego, kiedy to zdecydowałam, że na piątkowy swim-a-thon nie pójdę (pływamy przez 2h bez zatrzymywania się jako fundraiser). Żałowałam jak mało kiedy, ale wizja świąt spędzonych w towarzystwie pudełka chusteczek w bożonoradzeniowe wzorki to nie do końca moje wyobrażenie amerykańskiego Bożego Narodzenia. Hailey zawiozła mnie do domu z rozkazami odpoczynku, którym aż strach było się sprzeciwić. Wyboru nie miałam. Siostra wróciła do szkoły ćwiczyć przed drama competition, a ja zaprzyjaźniłam się z Tomem Hanksem, oglądając Forresta Gumpa.
Wieczorem szłyśmy na White Elephant Party do Dillona. Polega to na tym, że kupujesz gift, w tym wypadku nie przekraczający $10, bez przeznaczonego odbiorcy. Na imprezie pewna osoba kolejno wyciąga imiona napisane na karteczkach i wywołana osoba wybiera prezent z puli (wszystkie prezenty są zapakowane).

Ja i Hailey zdecydowałyśmy się na gummy bear theme - ja w wersji cute, z kubkiem pingwinem wypełnionym miśkami i marshmallows, Hailey z miśkami w butelce po tequili. Prezenty były przeróżne - metrowy worek wypełniony piankami z tabliczką czekolady w środku, karta do Starbucksa, baterie z notatką 'Toy not included'. Mi los przyniósł kosz piknikowy wypełniony kredkami, lizakami, a właściwie dum dums, z okularami, skrzydełkami wróżki i sztuczną krwią w środku. Jako, że jesteśmy z Drama, skończyliśmy oglądając Sweeney Todd z Johnnym Deppem, śpiewając wszystkie piosenki po kolei.

Sobota przerażała mnie już od samego początku. O 9 mieliśmy wyjechać do Lebanon, mamy Pynne, na Christmas reunion. Jest to jakieś 2h drogi z Sandy. Jako, że poprzedniego wieczoru schorowana wróciłam po północy do domu, nie zrobiłam nic. Ustawiłam budzik na 7:30, ale słysząc, że nikt nie wstaje, z nastawieniem "screw it", wróciłam do łóżka. Godzinę później zwlokłam się na dół. Jechaliśmy na trzy samochody, ja, Hailey i Pynne wyjeżdżałśmy najpóźniej, więc pośpiechu nie było. 
Do Lebanon dojechalimy koło południa. Rodzice Pynne są przemili, jej mama traktowała mnie dosłownie jak swoją wnuczkę, żadnego 'that akward moment when...'. Siedzieliśmy przed kominkiem .. a w zasadzie tv z włączonym kominkiem na ekranie. Swoją drogą nie wiem jak to działa, ale ..działa. Daje ciepło. Po dwóch godzinach rozpoczęło się otwieranie prezentów. Najpierw losowaliśmy numery, potem szliśmy od najmłodszego do najstarszego, następne w drugą stronę itp. Łącznie było chyba z siedem rund otwierania paczek. Pod choinkę pudełek było mnóstwo, a ja nigdy nie spodziewałabym się dostać tyle, co dostałam.



Po godzinach rodzinnych pogaduch, lights show i 18-letniej Meghan bawiącej się w kosmetyczkę, po 18 pojechaliśmy do Corvallis, na Christmas party drugiej strony rodziny - rodziców Justina. 
W tym wypadku pojęcie "rodzina" może być bardzo względne i wprowadzać w błąd, bo na imprezie znalazło się co najmniej 50 osób. Wszystko było organizowane na dużej sali (z obowiązkową kuchnią z tyłu). Między jedzeniem i rozmawianiem, wpadł Święty z workiem prezentów. Każdy nieletni (z Meghan jako wyjątkiem) musiał usiąść mu na kolanach i dostawał kolejny podarunek. Ostatnie dwie godziny naszego pobytu w Corvallis przeznaczyliśmy na swing dancing, co przypomniało mi trochę o Big Band Dance sprzed dwóch tygodni. Różnica jest taka, że rodzina Justina jest w tym naprawdę dobra. Tak..kowbojsko-swingowo dobra. 
Do domu ja i Pynne w jednym, Hailey i Meghan w drugim samochodzie ruszyliśmy ok. 10-11, niesamowicie zmęczeni. Zrobiłyśmy popółnocną herbatę, chwilę pogadałyśmy i ledwo żywe rzuciłyśmy się na łóżka. Było bardzo miło zobaczyć wszystkich jeszcze raz. Po raz kolejny poczułam się jak prawdziwy członek rodziny. To będą niezapomniane święta.

Maycie, nasza kuzynka z Bend, Pynne, ja, Meghan, Hailey


 
O 12 na Poznańskiej?




poniedziałek, 9 grudnia 2013

Swinging around the Christmas Tree with donut holes

W niedzielę obudziłam się bez złudzeń, że Hailey wstanie o ludzkiej porze, domyslając się (słusznie, jak się później okazało), że swoje zwłoki zabrała do łóżka dopiero o 7 rano. Ale kto bogatemu zabroni. Poszwędałam się do domu bez celu, zmęczyłam pół odcinka Grey's Anatomy i ostatecznie skończyłam na Skypie. Nie mam pojęcia w jaki sposób marnowałam czas aż do 15, ale to wtedy przyjechał po mnie Joey, chłopak Hailey. Zgarnęliśmy po drodze Aleca (po drodze jak po drodze, błądziliśmy między Sandy Theatre i Sandy Cinema, bo spróbuj się z nami dogadać) i pojechaliśmy na Portland Circuit Bouldering Gym. Joey lata poświęcił na gimnastykę, a Alec to chudzielec, który zamiast na backstagu używać schodów to po prostu się na coś wspina. Także demonstrując przy nich swoją siłę rąk mogę od razu usiąść i płakać. Wierzcie mi, mimo lat pływania, ręce mam niezdolne do popychania drzwi w Safeway. 
Bouldering to po normalnemu rock climbing, czyli najzwyklejsza wspinaczka. Jedyną różnicą, jakiej niektórzy mogą być nieświadomi to to, że zamiast tych śmiesznych portek, do których przyczepia się linki a potem ludzie pokroju Joey'ego cię dzięki nim asekurują tutaj używa się kredy i własnych łapek. Czyli jak spadniesz i się połamiesz, to musisz się tłumaczyć organizacji dlaczego zabierasz się za "dangerous activities" mimo tego, że podpisywałeś papiery mówiące inaczej. W moim przypadku było to bardzo prawdopodobne, bo jeżeli chodzi o sporty to nie należę do w czepku urodzonych, ale hehe, przypomniałam sobie dopiero w drodze. Martwić się o za wiele jednak nie musiałam, jak w stopniach trudności 0-10, najdalej doszłam do 1. Zabawy było masę, tym bardziej że na takiej formie wspinaczki jeszcze nie byłam. Wróciłam do domu z uśmiechem, zastając Hailey w łóżku, dokładnie tak samo jak ją zostawiłam - z laptopem na kolanach, męcząc się z dwoma działami online history class, nietkniętymi od paru tygodni.
W poniedziałek podczas ostatnich dziesięciu minut ostatniej lekcji, Ocenic Science, dostaliśmy komunikat, że swimming practise jest odwołany. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy nie, ale ostatecznie moje łapki cały czas przeżywały niedzielny Circuit. Pojeździłyśmy z Hailey po Sandy i po dwóch godzinach ostatecznie dotarłyśmy do domu. Od jakiegoś czasu chodziły za mną "Listy do M.", więc po upewnieniu się tryliard razy, czy Hailey na pewno chce oglądać polski film, w końcu uwaliłyśmy się na kanapie. Pierwszy raz w życiu oglądałam polski film z angielskimi napisami. I Hailey, wcielającą się w rolę polskiego lektora z wadą wymowy, po co śmieszniejszym słowie czy imieniu (jest szansa, że swojego syna nazwie Szczepan). Obejrzałyśmy do połowy, po czym zabrałyśmy się ubieranie naszego drzewska prosto z lasu. Ozdoby od talerzyków ze zdjęciami rodzeństwa Hailey, przez wiszące porcelanowe mini kubeczki ze Starbucksa, do delfinów. Pierwszy raz widziałam na żywo choinkę z faktyczną gwiazdą na czubku. Doznałam nawet zaszczytu założenia jej własnoręcznie (zaraz po tym jak Pynne ją naprawiła gdy ją złamałam). Przeczołgałyśmy się milion razy pod drzewkiem, poleżałyśmy pod nim z gałęziami we wszystkich możliwych otworach twarzy, pobawiłyśmy się lampkami i wymęczone poszłyśmy spać. 


Reszta tygodnia przebiegała pod znakiem morderczych treningów. Widzę jednak już efekty, nie tylko w wytrzymałości ogólnej, ale też w sile rąk i przede wszystkim oddechu. 
We wtorek z practise odebrała mnie Hailey z Joem. Razem z kilkoma papierkami na Drama doczołgałam się do kominka podczas gdy oni pojechali odebrać psa z Doggy Day Care. Wrócili nie tylko z psem, ale także całym pudełkiem Donut Holes - zastanawialiście się kiedyś co robią ze środkami donuts, po ich wycięciu? Na to inne ważne pytania odpowiedzi dostarczy wam Joey. Swoją drogą jest on naprawdę zaangażowany w pokazanie mi wszystkich dobroci lądu Ameryki. 

Joey ma 19 lat i jest prawdziwym sweetheart. Pewnego, niezbyt kolorowego mojego dnia, Hailey odwołała spotkanie z Joem, kiedy on był już w połowie drogi do naszego domu (wyobraźcie sobie teraz poziom mojego poczucia winy). Trudno więc mi było powstrzymać wszystkie dźwięki pokroju "awww", kiedy po 20 minutach stanął on w progu oznajmiając, że ma dla mnie niespodziankę, wręczając mi orchideę, pudełko Oreo i super tight hug, życząc dobrej nocy i wychodząc. A obok siedzi Hailey, jego, ekhem, dziewczyna, ku mojemu zaskoczeniu z wielkim uśmiechem na twarzy, komentując jak to się cieszy, że się tak dobrze dogadujemy. 
W czwartek wybiegłam z basenu, załadowałam się niezdarnie do samochodu, wleciłam do domu, wzięłam prysznic i potykając się dobiegłam z powrotem do auta. Razem z Hailey i Joem jechaliśmy do Mt. Hood Community College na koncert jazz band, symphonic band i choir, do któego należy Joey. Był to dzień po śmierci Mandeli i o dziwo, uporali się z przedstawieniem utworów oddających mu hołd (Glee Club jak żywy). Godzinę przed występem zabiłam z Hailey w Starbucksie, ledwo oddychając w połowie zamarzniętymi płucami, po spacerze (z kurtką zapiętą po granicę linii nosa oczami). Klaudia w Wyoming - śnieg, Wojtek w Missouri - śnieg, Karolina w Oregonie - mróz jak w kieleckim, ale na Snow Day to się jakoś matka natura nie szykuje. Godzinę po występie spędziłam na rozmowie z tatą Joego na temat pseudouroków Neapolu i włoskich umiejętnościach prowadzenia samochodu. 
W piątek po treningu dosłownie wbiegłam do domu, zrzucając trzy plecaki z ramion gdzie popadnie, potykając się o buty Joego, spychając go z miejsca przed kominkiem i ostatecznie ciesząc się ciepłem domowego ogniska. Rzepki z kolan postanowiły zamienić mi się w kostki lodu, z małą chęcią zmiany stanu. 
Po ogrzaniu się przy kominku, gorącym prysznicu i jeszcze cieplejszą herbatą w końcu trafiłam do Jamie, gdzie zostałam na noc. Razem z Cassidy, Livy, Anthonym i Shawnem, bratem Jamie. Takie to więc miałyśmy ostatecznie girls' night in.
Na drugi dzień razem z Pynne pojechałyśmy z ambitnym planem do Gresham - ja kupienia rękawiczek, szalika i czapki, ona ... zrobieniem groceries, co dla niej jest porównywalne z trudnością pokonaniem triatlonu. Po trzech godzinach wróciłam do domu, jedynie bez czapki, ale za to z czasem na przygotowanie się na Big Band Dance wieczorem. O 7 (dobra, 7:30, ale plan był, że na miejscu jesteśmy o 7) pojechałyśmy do starego liceum (szkoła, do której teraz chodzimy była otwarta w zeszłym roku). Zaczęło się od nauki swingu z jedyną z graduates. Później już wszyscy tańczyli parami, jazz band grał na żywo i w ogóle było cute, utrzymane w latach 40. 

Donut holes & before Big Band Dance

Do domu mi się nie spieszyło aż do dzisiaj, bo na noc zostałam u Livy, razem z Karlie, Jamie, pizzą, całą masą brownies, Sour Patches, donuts, cinnammon rolls i resztą przyjaciół pod samą przez się wyjaśniającą nazwą "junk food". Zasnęłyśmy oglądając nie-pamiętam-co, wstałyśmy oglądając Willy'ego Wonkę. Do domu wróciłam wraz milionem pomysłów na spędzenie popołudnia z dala od kserówek z historii i niesamowicie ambitnym planem poskypowania z Klaudią z Wyoming. Tak niesamowicie, że wszyscy powinni nam poprzybijać double high fives, bo po miesiącach w końcu się dogadałyśmy. 


Livy, ja i Karlie. Safeway.

Na ten tydzień 1,500 uczniów Sandy High ma jedno marzenie - Snow Day. Za każdym razem jak zapowiadają śnieg (i po każdym razie kiedy ten śnieg pokazuje nam środkowy palec) nieważne czy kogoś znasz czy nie, o Snow Day zawsze sobie możesz pogadać. 


Tak to sobie spędzam poranki i wieczorki ;)

niedziela, 1 grudnia 2013

We're thankful for everything we have so... let's go Black Friday shopping

Po dziesiątkach pytań "You guys seriously don't celebrate Thanksgiving? " I moich odpowiedziach w stylu "Well, Pilgrim Fathers did not necessarily make it back to Europe" lub "We did not make friends with the Indians, did we?", w końcu dotarliśmy do trzeciego czwartku listopada. W środę wieczorem  po moim bohaterskim wpisie na bloga) wyjechalismy do Bend, 3h od domu, do brata Pynne. Jeszcze nie widziałam śniegu w Stanach, a w te święta będę prawdopodobnie śpiewała " I'm dreaming of a white Christmas", jako że w Sandy za wiele śniegu nie ma, miałam nadzieję zobaczyć choć trochę w Bend. Nic z tego. Skończyło się na nocnych przymrozkach.
W czwartek obudziła mnie Hailey z kubkiem kawy i informacją, że jest już 12. Doświadczylam więc już pierwszej z zalet Thanksgiving opisywanych wcześniej przez moich znajomych.
Poskypowalismy chwilę z Tylerem, bratem Hailey mieszkającym w Californii. Po raz kolejny poczułam się oficjalnym członkiem rodziny.
Tyler: Caroline, are you still in your pyjamas?
Me: Hey, don't judge.
Hailey: Her pyjamas are a thousand times better than this sweater you're wearing.
Swiateczny dinner jedlismy naprawdę wcześnie jak na amerykańskie standardy, bo już o 2. Melissa, ciocia Hailey, przygotowała wszystko samodzielnie,  from scratch. Poczułam się więc trochę jak na polskich przygotowaniach do świąt. Z jedzeniem przeszła samą siebie. Był to najlepszy amerykański normalny posiłek jak do tej pory. Poza tradycyjnym indykiem z gravy, stuffing, żurawiną i mashed potatoes, na stole pojawiły się brussel sprouts, sweet mashed potatoes z orzechami pecan on top, croissanty (what..?) i cudowna sałatka,  która niesamowicie przypominała sałatkę mamy mojej przyjaciółki (mamo, Sałatka Bogusi się kłania). Na deser oprócz dyniowego sernika był także apple crumble, który opracowalyśmy na szybko.



apple crumble

Family bonding kontynuowaliśmy już w grudniowym duchu, delikatnie zapominając o Thanksgiving,  oglądając "The Christmas Story". I choć film jest fantastycznym klasykiem, w świetle nadchodzącej godziny wyjścia na brutalny Black Friday (no bo jak, nie doświadczyć czegoś tak amerykańskiego?), pozwoliłam sobie na krótką drzemkę. Taką...na cały film.
Na nocne szaleństwo zakupowe wyszłyśmy nie tak w nocy, bo nieco przed 9. Ja, Hailey, Meghan, Pynne, ciocia Melissa i jej córka Maycie.  I tak Black Friday zaczął się tak naprawdę w czwartek. Pierwszy przystanek - Kohl's z 300-metrową kolejką, prawie robiącą drugą pętlę wokół ogromnego sklepu prawie wielkości Macy's. Po długim czasie rozgladania się,  w końcu wybrałyśmy rzeczy. Hailey, wydaje się, zna potrzeby exchane studenta perfekcyjnie,  bo stanęła na końcu kolejki i wysłała mnie na dalsze zakupy, oznajmiajac, że wie, że chcę jeszcze pooglądać. Po jakiejś godzinie dostałam telefon,  że wszystko załatwione i mozemy ruszać dalej. Najpierw jednak wróciłyśmy do domu odstawić Pynne, Melissę i Maycie, więc do Nike store ruszyłyśmy jako trzy siostry Po Kohl's miałam już oficjalny zakaz kupowania rzeczy dla siebie. W rodzinie to już zwyczaj, że przed świętami się dla siebie nie kupuje, a w grudniu  to już w ogóle nabiera status przykazania. Nabyłyśmy więc prezenty dla bliskich, a potem zajrzałyśmy do pozostałych sklepów w naszym zasięgu, żeby wrócić do domu ok. 3.


Zatrzymajmy się tu na chwilę i porównajmy z wyborem masła orzechowego w Polsce.

Piątek był naprawdę leniwy. Wstałyśmy, usiadłyśmy na kanapie...i chciałyśmy wracać do łóżek. Zajęłam się więc skypowaniem z przyjaciółką przez dobre 2h, a kolejne dwie spędziłam na przegrywaniu w Mario z Hailey i Maycie na Wii. O 4 rozpoczęła się Civil War, czyli football game, między dwoma głównymi drużynami Oregonu. Natychmiast przed telewizorem zgromadziła się cała rodzina, ale dzięki Bogu Pynne sama zaproponowała, żebyśmy z Hailey pojechały na zakupy. Jedyne słowo na emocje towarzyszące podczas oglądania footbalu to..intense. Szczególnie jak po powrocie do domu okazuje się, że drużyna której kibicuje"my" przegrała.
Dziś rano obudził nas telefon Meghan. Budzik nastawiony na 8:30 wydawał się zbrodnią na ludności po ostatnich dniach wstawania o południu. Po siedmiu wciśniętych "snooze" ostatecznie do pokoju weszła Pynne z wiadomością, że trzeba wstawać. O 10 siedziliśmy już w samochodzie. Szybki przystanek w Starbucksie i następne 3h spędzone w lesie. Razem z grupą jakiś 30 znajomych wyruszyliśmy na Christmas Tree hunting! Spędziliśmy godziny na logicznej grze polegającej na wymianie zdań mniej więcej jak:
- "I like this one"
- "Oh, it looks great"
Więc nie wycinajmy tego drzewka, tylko krążmy po lesie znajdując kolejne 425083640, mówiąc to samo. I choć sensu w tym nie widziałam najmniejszego, tak samo jak Pynne, miałam masę zabawy. Był to pierwszy raz, kiedy nie wybierałam choinki ze szkółki, tylko wycinaliśmy drzewko jak prawdziwy mężczyzna. Znaleźliśmy także lisa leżącego pod drzewem. Nawet z odległości 100m usłyszałam rytmiczne "What does the fox say?" wujka Hailey :)

Starbucks break

 






food, food everywhere

Nie byłam największym fanem powrotu do domu, jako, że to oznacza powrót do szkoły. Mimo tego, że to szkoła w Stanach .. szkoła to szkoła. Od Thanksgiving minęły 2 dni, a ja już jestem w świętecznym nastroju. Kupowanie prezentów, choinka, litry gorącej czekolady, rozpalony kominek, zimowe swetry i świąteczna płyta Straight No Chaser. Jestem gotowa na 25 grudnia. No, może poza trzema tygodniami szkoły w międzyczasie.



Ulubiona piosenka świąteczna mojej rodziny :)