czwartek, 17 kwietnia 2014

only hate the rode when you're missing home

Jak foreign exchange students powszechnie wiedzą, wymieńca w pełni zrozumie tylko inny wymieniec. Normalnie w ciągu roku nie spędzałam nadmiernej ilości czasu z innymi wymieńcami, skupiając się głównie na kontaktach z Amerykanami - aż do tej pory.
W piątek niestety ominęłam szkołę (teraz to tak trochę pół żartem, pół serio, bo jest środa a ja się jeszcze nie mogę pozbierać po jednym dniu nieobecności) i o 10 rano razem z Beatrice z Włoch i Carlottą z Niemiec zapakowałyśmy się do vana naszej koordynatorki, po drodze porywając Sylvię z Chin, Linh z Vietnamu i Martina ze Słowacji. Po 6h dotarliśmy do celu (bez wizyty w centrum handlowym się nie obyliśmy, więc podróż zajęła nam całą wieczność), nad Devil's Lake w okolicach Lincoln City, przy plaży.
Mieszkaliśmy w paruosobowych domkach, ja z Beatrice, Carlottą, Linkh, Sylvią i dziewczynami z Japonii. Poza tym było dużo ludzi z Niemiec i Belgii, czwórka z Włoch, Norwegia, Mongolia, Tajlandia, Tajwan, Słowacja, Hiszpania, Brazylia i na koniec czarny azjata (mind blown). Poznałam dziewczynę, której oboje rodziców są w pełni Polakami, urodziła się w Berlinie, mówi płynnie po polsku i często jest w Poznaniu  wiec już mam znajomych na całe życie.


Mieliśmy pełno gier i group activities, byliśmy na plaży, zorganizowaliśmy sobie ognisko i że nikt nas się nie czepiał jak puszczliśmy muzykę na max to zrobiliśmy sobie po prostu imprezę.
Ten weekend, poza tym, że byl to pierwszy weekend, którego nie spędzałam z rodziną Jamie, był czymś wyjątkowym. Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do Sandy, tylko do domu, do Europy. W tych ludziach z wymiany jest coś niesamowitego, co otwiera oczy i przypomina gdzie się było wychowanym i jakie ma się zasady, jaki styl życia i chociaż do amerykańskiego życia jest się bardzo szybko w stanie przyzwyczaić i wydaje się być po części idealny, to mi pokazało gdzie należę. Nie wiem, czy to wynika z tego, że to prawda, czy z tego, że przez wymianę dogadywaliśmy się tak dobrze. Całe homesickness nie trwało jednak dłużej niż 24h. Wystarczyło mi pójść do szkoły i zobaczyć znajomych, żeby odzyskać wiarę, że jestem panem swojego życia i poniekąd wiem, co w ogóle tutaj robię.
Ku mojemu zdziwieniu wiele exchange students odlicza dni do powrotu do domu. Ironicznie, tak samo jak to było ponad pół roku temu, kiedy to odliczaliśmy dni do wyjazdu. Na początku  tego nie pojmowałam. Dla mnie jest to spełnienie największego marzenia. Po tym weekendzie jestem w stanie trochę zrozumieć - ale nie na tyle, żeby już chcieć wrócić.


P.S Sczególne buziaki dla najukochańszej babci pod Słońcem, wiernej czytelczniczki bloga i źródła wszelkiego wsparcia, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin