poniedziałek, 23 grudnia 2013

I'm dreaming of a White Christmas

Po ostatnim poście miałam kolejny ambitny plan napisania w nastepny weekend - opisania tygodnia jak przystalo. Jak można było się spodziewać, nie wyszło.
W sobotę Hailey obudzila mnie śniadaniem do łózka. Pobudka poszla jej całkiem sprawnie, biorąc pod uwagę fakt, że do 3 w nocy pieklłsmy pierniki.
Po zbieraniu się 4836492 godzin wybralysmy się w końcu do Mall razem z Pynne aby zakończyć komercyjną stronę Bożego Narodzenia. Do domu wróciłysmy na tyle zmęczone, żeby ostatkami sił, w tym znanym wszystkim nastolatkom stanie gdy wszystko jest wyjątkowo śmieszne,  dokończyć piątkowe pieczenie i zrobić dough na sugar cookies.



Niedzielę spędziłam u Jamie, próbując skończyć 'Safe Haven' po raz trzeci (zasypiajac za pierwszymi dwoma). W towarzystwie pizzy i Ellen, zabrałyśmy się za The Ellen Show. Nie potrwalo to jednak długo,  gdy do domu Jamie wpadł Anthony oznajmiajac nadmierną ekscytacją w głosie "I knew you were going to be here!". Wieczór spędziliśmy w pozycjach embrionalnych na kanapie, rozważajac wszytskie mozliwe aspekty życia nastolatka, z ktorych każdy kończył się wybuchem śmiechu.
Nie wiem jak po tym roku przestawie się na tryb IB. Nie mam zielonego pojecia. Na naukę w domu poswiecam bardzo malo czasu. A bardzo malo w tym wypadku w 99% oznacza nic. Od Thanksgiving break minęły już 3 tygodnie,  na które właśnie te trzy tygodnie temu razem z Hailey tak bardzo narzekalysmy.

We wtorek razem z Meghan, która od tygodnia jest w domu z powodu winter break (damn you, college students), robilysmy gingerbread house. A przez robilysmy mam na myśli sklejalysmy do kupy wszystkie elementy uwzględnione w zestawie. I choć instrukcja przewidywala użycie frosting jako kleju, nam w ręce wpadlo peanut butter, więc nadmiernie slodki pseudolukier wylądował w lodówce. Domek zachowywał się jakby nawiedzały go wszystkie kataklizmy matki Ziemi, bo za Chiny go złożyć nie moglysmy. Po wygrzebaniu polowy słoika PB, Hailey w końcu zrobiła cos na miarę. ..chałupy/namiotu/baraku, z naszymi majestatycznymi ornamentami.



Środa - kolejny wieczór spedzony w kuchni. Razem z Joem ozdabialysmy wszystko co do tej pory wypieklysmy. Koniec końców, wyladowalysmy z 6 miskami homemade frosting w różnych kolorach, ktore potem przemiescilo sie na nasze twarze, ubrania, meble i psa.

W czwartek obudzila mnie Meg, po tym jak budzik nie zadzwonił (a.k.a nie zostal nastawiony).  Inteligencją się nie wykazalam jak najpierw się zebrałam i w miarę ogarnelam, a dopiero potem przyczytalam wiadomosc od Daltona. W tonie słowa na niedzielę na ekranie wyskoczyl rządek liter,  z ktorych szybko odczytałam "2 hour delay". Z dołu 'krzyknęłam do Hailey czy to prawda, ale wieki minęły zanim się porozumialysmy - glosu prawie nie miałam a omamy że w gardło wbijaną mi igly mnie nie opuszczaly. Po paru minutach zorientowałyśmy się co i jak, i z ulgą stwierdziłyśmy, że do szkoły idziemy dopiero na 10. 
Słowo wyjaśnienia - Missouri dostało śnieg, Texas dostał śnieg, Nowy Jork dostał śnieg, Bend, 3 godziny drogi stąd miało -20*F, HAWAJE DOSTAŁY ŚNIEG - Sandy dostało, drums please,...przymrozki! Więc jak odwolało nam 2h szkoły, to połowa populacji znalazła się w stanie ekstazy. 
Nie był to mój dzień świetności. Z 6 period się zwolniłam i poszłam spać do Drama Department. O 4 miałam swoje drugie swim meet, na które do końca nie wiedziałam czy pójdę, ale poczułam się lepiej, to co mi szkodzi (tego dowiedziałam się na drugi dzień). Tym razem miałam jako takie pojęcie o co w ogóle chodzi. Nie przechwalając się napiszę, że wygrałam jeden ze swoich eventów, taka jestem zorientowana. Obecność Meghan, Justina i przyjaciółki całej rodziny Chelsea (18) sprawiła, że czułam się jak otulona kocem wsparcia, a do tego Hailey i Joey także się pojawili.


W piątek rano głosu nie miałam w ogóle. Wyglądałam co najmniej źle ale stanowczo odrzucałam rady Hailey w tonie "zostania w domu". Serce by mi się złamało, gdybym nie zobaczyła się ze wszystkimi przed przerwą. Odpowiedzialność: 10/10. Zaopatrzona w koc, który targałam ze sobą przez wszystkie lekcje, dotrwałam do końca dnia szkolnego, kiedy to zdecydowałam, że na piątkowy swim-a-thon nie pójdę (pływamy przez 2h bez zatrzymywania się jako fundraiser). Żałowałam jak mało kiedy, ale wizja świąt spędzonych w towarzystwie pudełka chusteczek w bożonoradzeniowe wzorki to nie do końca moje wyobrażenie amerykańskiego Bożego Narodzenia. Hailey zawiozła mnie do domu z rozkazami odpoczynku, którym aż strach było się sprzeciwić. Wyboru nie miałam. Siostra wróciła do szkoły ćwiczyć przed drama competition, a ja zaprzyjaźniłam się z Tomem Hanksem, oglądając Forresta Gumpa.
Wieczorem szłyśmy na White Elephant Party do Dillona. Polega to na tym, że kupujesz gift, w tym wypadku nie przekraczający $10, bez przeznaczonego odbiorcy. Na imprezie pewna osoba kolejno wyciąga imiona napisane na karteczkach i wywołana osoba wybiera prezent z puli (wszystkie prezenty są zapakowane).

Ja i Hailey zdecydowałyśmy się na gummy bear theme - ja w wersji cute, z kubkiem pingwinem wypełnionym miśkami i marshmallows, Hailey z miśkami w butelce po tequili. Prezenty były przeróżne - metrowy worek wypełniony piankami z tabliczką czekolady w środku, karta do Starbucksa, baterie z notatką 'Toy not included'. Mi los przyniósł kosz piknikowy wypełniony kredkami, lizakami, a właściwie dum dums, z okularami, skrzydełkami wróżki i sztuczną krwią w środku. Jako, że jesteśmy z Drama, skończyliśmy oglądając Sweeney Todd z Johnnym Deppem, śpiewając wszystkie piosenki po kolei.

Sobota przerażała mnie już od samego początku. O 9 mieliśmy wyjechać do Lebanon, mamy Pynne, na Christmas reunion. Jest to jakieś 2h drogi z Sandy. Jako, że poprzedniego wieczoru schorowana wróciłam po północy do domu, nie zrobiłam nic. Ustawiłam budzik na 7:30, ale słysząc, że nikt nie wstaje, z nastawieniem "screw it", wróciłam do łóżka. Godzinę później zwlokłam się na dół. Jechaliśmy na trzy samochody, ja, Hailey i Pynne wyjeżdżałśmy najpóźniej, więc pośpiechu nie było. 
Do Lebanon dojechalimy koło południa. Rodzice Pynne są przemili, jej mama traktowała mnie dosłownie jak swoją wnuczkę, żadnego 'that akward moment when...'. Siedzieliśmy przed kominkiem .. a w zasadzie tv z włączonym kominkiem na ekranie. Swoją drogą nie wiem jak to działa, ale ..działa. Daje ciepło. Po dwóch godzinach rozpoczęło się otwieranie prezentów. Najpierw losowaliśmy numery, potem szliśmy od najmłodszego do najstarszego, następne w drugą stronę itp. Łącznie było chyba z siedem rund otwierania paczek. Pod choinkę pudełek było mnóstwo, a ja nigdy nie spodziewałabym się dostać tyle, co dostałam.



Po godzinach rodzinnych pogaduch, lights show i 18-letniej Meghan bawiącej się w kosmetyczkę, po 18 pojechaliśmy do Corvallis, na Christmas party drugiej strony rodziny - rodziców Justina. 
W tym wypadku pojęcie "rodzina" może być bardzo względne i wprowadzać w błąd, bo na imprezie znalazło się co najmniej 50 osób. Wszystko było organizowane na dużej sali (z obowiązkową kuchnią z tyłu). Między jedzeniem i rozmawianiem, wpadł Święty z workiem prezentów. Każdy nieletni (z Meghan jako wyjątkiem) musiał usiąść mu na kolanach i dostawał kolejny podarunek. Ostatnie dwie godziny naszego pobytu w Corvallis przeznaczyliśmy na swing dancing, co przypomniało mi trochę o Big Band Dance sprzed dwóch tygodni. Różnica jest taka, że rodzina Justina jest w tym naprawdę dobra. Tak..kowbojsko-swingowo dobra. 
Do domu ja i Pynne w jednym, Hailey i Meghan w drugim samochodzie ruszyliśmy ok. 10-11, niesamowicie zmęczeni. Zrobiłyśmy popółnocną herbatę, chwilę pogadałyśmy i ledwo żywe rzuciłyśmy się na łóżka. Było bardzo miło zobaczyć wszystkich jeszcze raz. Po raz kolejny poczułam się jak prawdziwy członek rodziny. To będą niezapomniane święta.

Maycie, nasza kuzynka z Bend, Pynne, ja, Meghan, Hailey


 
O 12 na Poznańskiej?




4 komentarze:

  1. Czy Ty naprawdę musiałaś wybrać najgorsze zdjęcie w historii Snapchat'a?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się styl jakim piszesz :) Przeczytałam całego bloga już jakiś czas temu i od tamtej pory chętnie powracam tu po więcej ;)
    Od gimnazjum zastanawiam się nad wymianą jednak nigdy nic z tego nie wychodziło aż do teraz :D bardzo możliwe że w tym roku uda mi się jednak wyjechać jednak mam pewne wątpliwości..
    Powiedz mi Karolino co zamierzasz po powrocie ze stanów? Czy idziesz do pierwszej klasy liceum czy idziesz od razu do drugiej? Jestem z rocznika 97 i zastanawiam się czy jak pojadę w drugiej klasie na wymianę to czy będę w stanie iść do 3 klasy i matura czy jednak po roku w plecy w polskim liceum jeszcze z rozszerzeniami zdam jakoś dobrze maturę.. Co myślisz? ;)
    Alice
    Ps. Aha! Cały czas trzymam kciuki za całą wymianę no i czekam na kolejny post!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam pojęcia co robię po powrocie, cały czas na ten temat debatujemy z rodzinką. W liceum szłam bym do 1 klasy, nie przeskakuję roku z dwóch powodów:
    1. Jestem na programie IB, który nie za bardzo się zgadza z przeskakiwaniem klas.
    2. Jeżeli chciałabym, żeby ten rok mi zaliczono, musialabym wziąć klasy, ktorych wymaga moja polska szkoła tudzież moje oceny by się liczyły. Na obecną chwilę jestem jedynym exchangem z 7 w mojej szkole, ktory cieszy się życiem bez matematyki a klasy powybieralam sobie sama.
    Ja ogólnie nie jestem za przeskakiwaniem roku, chyba, że jedziesz na 3 liceum i zdajesz GED zamiast matury - to jeszcze ma sens. Uważam, że żyjąc ten rok bez stresu szkołą, czerpię z niego więcej niż jakbym musiała się uczyć w ten sam sposob jak inni uczniowie high school. Na pierwszym miejscu zawsze stawiam znajomych, "hanging out", experiences. A na pytanie czy sobie poradzisz z maturą to musisz sobie odpowiedzieć sama, bo nie mam pojęcia jakim typem osoby jesteś i jak sobie radzisz ze szkołą ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. 38 year-old Programmer Analyst II Magdalene Doppler, hailing from Chatsworth enjoys watching movies like The Private Life of a Cat and Sewing. Took a trip to Su Nuraxi di Barumini and drives a Ram Van 3500. zerknij na ta strone

    OdpowiedzUsuń