wtorek, 20 sierpnia 2013

Not so born in the USA

Pisząc tego posta jestem jedną z tych najszczęśliwszych osób-wymieńców, które trafiły w miejsce, o którym marzyły - tak, jestem już w USA!
O 6:05 wyleciałam z Warszawy, żeby o 10:20 wyruszyć dalej z Amsterdamu. Tam spotkałam bardzo miłego młodego Amerykanina. Mieszka w Portland, aż rwał się do pomocy z czymkolwiek, jak tylko weszłam do naszego 'przedziału' w samolocie, zaczął machać, żebym wiedziała gdzie siedzi w razie czego :D Mówił, że jest 'very excited for me'. Jeżeli chodzi o bagaż...nie zmieściłam się w 23kg. Nie zmieściłam się i nie zmieściłabym się choćby nie wiem co. Już w domu wypakowałam to, co mogłam. Walizka ważyła więc 25, podręczny 16, kiedy limit wynosił 12. Miła pani zaproponowała, że nada podręczną walizkę bez opłaty razem z główną. To dużo ułatwiło. Przy sobie miałam więc torebkę i torbę na laptopa. Ok. 11 czasu lokalnego, a 21 polskiego dotarłam do Stanów. Po odstaniu jakiejś godziny w kolejce pod tytułem 'foreign countries', dostaniu oficjalnej wizy, sprawdzeniu customs declaration i odebraniu bagaży, dotarłam do terminalu, w którym znajdowała się h-family z transparentem 'Welocome to USA Karolina', coordinatior z CHI i local coordinator. Nie muszę chyba zaznaczać, że wszyscy byli bardzo mili ;) Zrobiliśmy powitalne zdjęcia i władowaliśmy się do samochodu. 




Nieco mnie zaskoczyli, bo dowiedziałam się, że prosto z lotniska jedziemy do sklepu ze swimming equipment. Umówiłam się z h-siostrą, że razem kupujemy stroje do swimming team, ale nie wiedziałam, że to już. Okazało się, że Elisha potrzebowała go na następny dzień na water polo practise. Byłam jednak przygotowana, więc nie było żadnego problemu. Kupiliśmy to, co było potrzebne i wybraliśmy się na objazdówkę przez Portland, Beaverton, Damascus i miasteczko o fantazyjnej nazwie Boring do Sandy. Po drodze zatrzymaliśmy się w Wendy's i Fred Meyer's, czyli czymś w rodzaju droższego Walmartu. 

Sandy samo w sobie jest bardzo ładne, tak samo jak cały Oregon. Jest tu bardzo, bardzo dużo parków i lasów, a borówki i jagody rosną jako chwasty. Ba, nawet próbują je wycinać, bo nie ma na nie miejsca. Z samolotu widziałam Mt. Hood. I tak, jak nie lubię gór, ta jest po prostu piękna. Domy są w typowo amerykańskim stylu, podobne do siebie, urocze. Poszłyśmy z Elishą na spacer z psem. Po powrocie zjedliśmy dinner (nie wiem, czy to opisywać jako obiad, czy kolację, więc jest to po prostu dinner) - pork sandwiches, naparwdę dobre. Wpadł też 'buddy' Tima (h-taty) - Craig. Jest to jeden ze śmieszniejszych ludzi, jakich poznałam. Wszyscy byli naprawdę wyluzowani, więc było bardzo miło.  Wieczorem poszłyśmy do Paoli - koleżanki Elishy - pomóc jej z malowaniem pokoju. Nigdy wcześniej tego nie robiłam (naprawdę, ludzie tutaj się temu dziwili), miałam niezły ubaw. Wieczorem zabrałam się za post na blogu, ale byłam na to zbyt zmęczona, więc po prostu się położyłam na moim wspaniałym, królewskim łóżku, na które muszę wskakiwać. Pokój jest ogólnie wspaniały. Dużo większy od tego, który mam w Polsce. Jest tam nawet stół do bilarda :D 


Widok z okna ;)

Dziś obudziłam się ok. 8, sama w domu. Tim w delegacji, Tina w pracy, Elisha na treningu water polo.     Uwaga: nie mam jet lagu :D Ledwo usiadłam na kanapie ze śniadaniem, do domu wpadła Elisha, oznajmiając mi, że musimy jechać. Miała przerwę w treningu water polo, podczas której przyjechała zabrać mnie na drugą część - tak jak umawiałyśmy się dzień wcześniej. Naprawdę, podziwiam te dzieciaki, że wstają po 6, żeby na 7 być w basenie. No cóż, jutro będę jedną z nich, ale nie wiem jak to wyjdzie ;p
Po treningu poszłyśmy na długi spacer po jednym z pięknych parków. Wróciłyśmy do domu na chwilkę, żeby się napić (dzisiaj było ze 37 stopni) i pojechałyśmy na chwilę do Fred Meyer's. Pojechałyśmy, chociaż pieszo szłoby się 15 minut. Na szczęście zapamiętałam drogę, więc mogę tam chodzić sama. To samo tyczy się szkoły - jest podobno 5 minut autobusem, ale nie wiem czy ktokolwiek pomyślał, że można tam jeździć rowerem. Odwiedził nas dziś też dziennikarz z local newspaper, przeprowadzić ze mną wywiad. Jego rodzice pomagali polskim uchodźcom w latach. Poznając nowych ludzi słyszę 'oh, we've heard about you'. Koleżanka Elishy z water polo, nie mogła się doczekać aż mnie pozna. Jestem ciekawa, czy w szkole exchange też wzbudzają taki entuzjazm ;)
Jestem już zbyt zmęczona na wstanie jutro o 6, więc muszę się jak najszybciej położyć. Mam nadzieję, żę wkrótce coś napiszę. I choć dzisiejszy dzień wcale nie minął mi szybko, ciężko jest znaleźć czas, żeby coś napisać ;)


Sandy Pool




5 komentarzy:

  1. haha wstałam specjalnie dla Ciebie żeby przeczytać tą notkę!
    czekam na nastepna, :)
    będziesz dawała więcej zdj ? ;d

    OdpowiedzUsuń
  2. Urzekl mnie bardzo twoj widok z okna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też, dużo bym dała za taki widok:)
      Czekam na kolejne wpisy! :*
      Zapraszam:*
      http://im-living-my-american-dream.blogspot.com/

      Usuń
  3. Hej, moglabys napisac wiecej o tej oficjalnej wizie? Bo z tego co czytalam wiele dziewczyn mialo z tym problem na lotnisku i musialy dzwonic przez to do rodzicow itp.

    OdpowiedzUsuń