środa, 21 sierpnia 2013

baby steps

Dwa dni i dwa posty - nie wiedziałam, że będę w stanie to robić ;p I chociaż faktycznie jest ciężko znaleźć czas, siedzę sobie z rodzinką w salonie i oglądamy America's Got Talent, więc postawiłam na multitasking. 
Nie wiem, czy to wynik nieodczuwalnego dotąd jet lagu, czy wielu wrażeń w ciągu dnia, ale dość szybko staję się zmęczona. Mogłabym się kłaść o 17, ale oczywiście nie będę marnować w ten sposób swoich amerykańskich dni. 
Dzisiaj jednak przeszłam samą siebie - tak jak wstawałam o 11 przez ostatnie pare tygodni, dziś obudziłam się o 5:40. Nie mogłam dalej zasnąć, więc postanowiłam się trochę pokręcić po domu. Normalnie stwierdziłabym, że to jest po prostu kretyński pomysł i zmusiłabym się do powrotu do łóżka. Dziś nie zdałoby się to na niewiele, bo o 6:20 i tak musiałam wstać, żeby na 7 zdążyć na water polo practise. 
Nigdy bym się nie spodziewała, że to wytrzymam. Owszem, pływam, ale nie po amerykańsku. Tutaj trening naprawdę ma sens. Stawia się na ćwiczenie wszystkich części ciała, pracę nad wszystkimi aspektami ruchu. Pierwsza część trwała 1,5h i składała się głównie ze zwykłego - jednak bardzo intensywnego pływania. Nie było jako takich przerw. Jak skończysz jedną partię, znajdujesz sobie drugą, nawet jak nikt ci nie każe tego robić. Nie marnujesz czasu. Druga część to bardziej trening wytrzymałościowo-siłowy i więcej elementów water polo (bardzo agresywnych elementów, tak na marginesie).
Między częściami była półgodzinna przerwa, podczas której wszyscy jedli śniadanie, przygotowane podczas naszego pływania przez trenerkę Jamie. To bardzo miłe z jej strony, tym bardziej, że naprawdę się napracowała - były ogromne muffiny, coś w rodzaju śmiesznych kiełbasek, dziwne smażone chlebki, owoce i coś, co faktycznie jadłam - chocolate chip pancakes; po amerykańsku ;)) Członkowie drużyny codziennie deklarują się, czy ktoś coś przynosi na śniadanie i co to będzie. Nie ma sytuacji, w której nie ma chętnych - każdy chce coś zrobić. 
Poznałam wielu ludzi, dowiedziałam się, że 'I'm good at making friends' i będzie mi prawdopodobnie łatwo w szkole z tego względu (poczekamy, zobaczymy), a część myślała, że angielski to mój first language, więc zrobiło mi się baaaaardzo miło ;p Wszyscy byli niezwykle przyjacielscy. Nie wiedzieli jednak za dużo o Polsce (chociaż nikt nie sądził, że to stan), a pierwsze pytanie jakie mi zadano, było o imprezy ;D

Po południu jechałam z Elishą do Craiga na chwilę. Wpadła po mnie jak robiłam sobie lunch. Kiedy poprosiłam żeby zaczekała, popatrzyła na mnie i powiedziała, że mogę to wziąć ze sobą. Jechałam więc z porcelanową miską z łyżką w środku.
Jutro rano mam spotkanie z counselor w szkole, a potem wyruszamy na plażę. Będziemy mieszkać w domku nad oceanem razem z rodziną .. mojej rodziny; już nie mogę się doczekać! Wracamy w niedzielę, więc przez następne parę dni na pewno nic nie napiszę.

Niezbyt związane, ale chciałam wam to pokazać - największa mikrofalówka jaką widziałam. 
Wyglądała jakby miała prawie metr!


Dostałam prośbę o opisanie procesu związanego z oficjalną wizą. Otóż zademonstruję na moim przelocie. W ambasadzie/ konsulacie USA nie dostajesz wizy, mimo tego, że powszechnie się tak uważa, a potocznie tak to nazywa. Jest to w rzeczywistości promesa wizowa, czyli poświadczenie, że możesz tą wizę dostać, ale dopiero na lotnisku w Stanach (wtedy to jest chyba tylko pieczątka...)
Na warszawskim Okęciu drukowałam boarding passes od razu na dwa loty. Musiałam więc podać adres pod który będę się kierować pod przylocie do Stanów - w tym wypadku adres h-family. Nadałam bagaż (od razu do Portland) , przeszłam przez odprawę, poleciałam do Amsterdamu. Tam przeszłam przez dwie odprawy. Pierwsza to sprawdzenie dokumentów. Bardzo miła pani, która ciągle zwracała się do mnie 'madam' chciała zobaczyć paszport z promesą i dokumentem który ambasada przypięła do paszportu (certificate of eligibility for exchange visitors (J-1) status)Uwaga - ambasada nie może tego robić ;d Babka się zdenerwowała i mówiła, że wiecznie to robią, a nie powinni. Pytała także o to, po co jadę, czy to mój pierwszy raz w Stanach oraz czy pakowałam torby podręczne sama i czy cały czas na lotnisku miałam je na oku. Dodatkowo chciała zobaczyć adres rodzinki. Po wszystkim skierowała mnie do tradycyjnej odprawy, kontroli bagażu. Był mi więc potrzebny tak naprawdę jedynie paszport, reszta, poza adresem, była w środku.  W samolocie do Portland wypełniałam customs declaration. Zaznaczasz tam, czy przewodzisz jedzenie (żelki, oreo, tego typu drobiazgi się nie liczą; bardziej chodzi o mięso), zwierzęta, jakieś kultury bakterii, ślimaki ;o, czy przewozisz więcej niż 10.000$, wpisujesz dane kontaktowe itp. Musisz także wypisać przedmioty, które wwozisz, a zostaną one już w Stanach - czyli prezenty dla h-family. Wychodząc z samolotu trafiasz do pomieszczenia podzielonego na dwa - foreign visitors i u.s citizens. Po odstaniu godziny w kolejce i podejściu do okienka, skanujesz palce jak w ambasadzie, robią ci zdjęcie, sprawdzają paszport i ten dokument, który ambasada przypina, przybijają pieczątkę, dostajesz oficjalną wizę. Życzą ci miłej wymiany i jechane do terminalu ;) Jak widać, nie miałam żadnych przygód, za co jestem wdzięczna - jak na pierwszy lot samolotem, nie potrzebowałam więcej rozrywki ;p

9 komentarzy:

  1. dziękuję za kolejną notkę!
    chyba będę czesto odwiedzać twój blog.. :)

    ps. można prosić o więcej zdjęć twojego osiedla i wgl ? ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się zrobić więcej zdjęć i wrzucić je tutaj w przyszłym tygodniu, jak wrócę ;)

      Usuń
  2. Napisałaś, że pierwszy raz leciałas samolotem...Czy jest rzeczywiście tak, jak wszyscy powtarszają i będąc ogarniętym człowiekiem można kierując się po znakach wszędzie bez problemu dotrzeć? Nigdy nie leciałam a też szykuje mi się lot z przesiadką-wiem, że sobie poradzę, ale mimo myśląc o locie czuję...pewne zakłopotanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nikogo nie pytałam o drogę; tak, szłam według znaków, przy okazji gadając do siebie :) Przeszłam przez złe bramki, bo były tylko dla osób 18+, ale miły pracownik lotniska po prostu wesoło powiedział, żebym więcej tego nie robiła. Jak czytałam blogi innych i lotniskowe przygody niektorych z nich, to tylko błagałam, żeby mi się to nie zdarzyło. Jeżeli czegoś nie będziesz wiedzić - poproś o pomoc, ludzie są naprawdę mili ;)

      Usuń
  3. Ale fajnie spędzasz czas! Miłej zabawy na plaży!:)
    Zapraszam:*
    http://im-living-my-american-dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie piszesz. Radzę się nie poddawać i pisać (systematycznie) do końca wymiany. Udanego pobytu w US i korzystaj z każdej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam tak samo! Teraz też się budzę o wczesnych porach... Chyba nadal się nie przyzwyczaiłam do zmiany czasu. Jestem pod wrażeniem, że umiesz tak wcześniej wstać i trenować! Ja bym tam padła trupem! SERIO. 3 maj się Karolina! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No to ja mam podobnie, jeśli chodzi o siatkówkę; a zakwasów dostałam w miejscach, w których nie podejrzewałabym się o mięśnie ahah. Ale zazdroszczę tych drużynowych śniadań!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziekuje ze napisalas o tej wizie :) jak czytalam na innych blogach to wydawalo sie straszne i klopotliwe a tak naprawde to nic wielkiego :D

    OdpowiedzUsuń